Quantcast
Channel: Festiwal Biegowy
Viewing all 237 articles
Browse latest View live

Emil Dobrowolski w Życiowej Dziesiątce: „Chcę się pościgać!”

$
0
0

Przedstawiamy wam kolejnego z faworytów 6. PZU. Festiwalu Biegowego. Emil Dobrowolski, tegoroczny wicemistrz Polski w biegu na 5 km i ubiegłorocznym wicemistrzem kraju w maratonie, pobiegnie w Życiowej Dziesiątce.

To będzie Twój debiut w Życiowej Dziesiątce i Festiwalu Biegowym w ogóle. Udział w imprezie planowałeś od dłuższego czasu jednak na drodze stawały inne obowiązki jak np. Liga Lekkoatletyczna. Czego spodziewasz się po zawodach w Krynicy-Zdroju?

Emil Dobrowolski: W Krynicy chcę się przetrzeć szybkościowo. Trasa „z górki” pozwala myśleć o rekordzie życiowym, wprawdzie nieoficjalnym, zarówno na 10 jak i po drodze na 5 km. Na pewno będzie mocna obsada biegaczy z Afryki, więc chcę po prostu się pościgać na wysokich obrotach!

W zeszłym roku najlepszy z Polaków - Artur Kozłowski osiągnął w Muszynie wynik 29:06, który dał mu trzecie miejsce. Twój rekord życiowy na 10 km to 30 minut z Biegnij Warszawo 2014. Ile jesteś w stanie urwać tu z tego ostatniego wyniku?

Artur pobiegł kiedyś w Krynicy poniżej 28 miniut (27:49 – 2013 red). Ja dobrze czuję się na zbiegach, więc fajnie byłoby połamać 29 minut. Wszystko zależy jak rozegra się rywalizacja, bo z formą chyba jest wszystko w porządku.

Do biegu zgłosiło się już prawie 2300 uczestników. Magnesem jest szybka trasa. Ale bieg z górki wcale nie jest łatwy...

Na pewno trasa „z górki” może być łatwiejsza do pokonania. Nie oznacza to, że bez większego zmęczenia i problemu urwiemy kilka minut od „życiówki”. A pewnie takie są oczekiwania. Przesadzając z tempem na początku „nabijemy”, zakwasimy nogi na zbiegu i w dalszej części trasy będziemy już tylko cierpieć. Tak samo jak niektórzy dobrze radzą sobie na podbiegach, inni będą szybsi na trasie prowadzącej w dół.

W tym roku na obozach w górach spędziłeś trochę czasu. Najpierw wyjazd do Szklarskiej Poręby, później Albuquerque i znów dwa razy Szklarska. Do Krynicy też przyjedziesz prosto z obozu?

W Krynicy startuję trzy tygodnie po powrocie ze Szklarskiej. Szlifowałem tam formę do BMW Półmaratonu Praskiego, po którym zrobię 1-2 szybsze akcenty do Życiowej Dziesiątki. W górach, nawet w Szklarskiej, jest trochę mniej tlenu w powietrzu niż w warunkach nizinnych, co po powrocie sprawia, że poprawiają się parametry krwi. Stąd również lepsza jest nasza wydolność.

Wciąż walczysz o minimum na Igrzyska w Rio?

Termin uzyskiwania minimum to wiosna 2016, więc mam jeszcze dwie próby osiągnięcia wskaźnika. Ciągle się poprawiam, lista mocnych zawodników których wyprzedziłem się wydłuża, więc coraz bardziej wierzę w start na Igrzyskach. Nie będzie łatwo, ale robię wszystko żeby w końcu się udało.

Igrzyska dopiero za rok. Trwają Mistrzostwa Świata w Pekinie. Jak wrażenia?

Mistrzostwa Świata zawsze wiążą się z dramaturgią. Oprócz zwycięstw murowanych faworytów takich jak Mo Farah czy Usain Bolt, widzieliśmy kilka niespodzianek. Na przykład zwycięstwo 19-latka w maratonie. Zwłaszcza te niespodzianki mnie cieszą, bo sam niejednokrotnie zadziwiałem pewniaków (śmiech). Jeśli chodzi o biegowe występy Polaków, to najbardziej szkoda mi Sofii Ennaoui i Marcina Lewandowskiego, którzy odpadli w eliminacjach. Dobry występ zaliczył Krystian Zalewski i trzymam kciuki za Adama Kszczota, żeby zrobił kolejną niespodziankę w finale.

Rozmawiał RZ

fot. archiwum prywatne Emila Dobrowolskiego


Paulina Ruta: „Nordic walking nie tylko dla seniorów”

$
0
0

Nordic walking nie cieszy się jeszcze taką popularnością jak bieganie, ale rozwija się w Polsce bardzo prężnie. Dzieje się tak, choć wiele osób nadal uważa, że kijki są tylko dla starszych osób. – Staramy to zmienić zachęcając np. dzieci, by nie grały tylko w piłkę nożną, ale też interesowały się tym rodzajem aktywności ruchowej – mówi Paulina Ruta, prezes Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking, z którą będzie się można spotkać podczas 6. PZU Festiwalu Biegowego i Forum Sport, Zdrowie, Pieniądze.

Jak rozwija się Nordic Walking w naszym kraju? Jak Polska wypada pod tym względem na tle innych państw?

Paulina Ruta (na zdjęciu): Nie musimy się niczego wstydzić. O tym, że ten rodzaj aktywności fizycznej nie stoi w miejscu świadczy m.in. bardzo duża liczba osób, które biorą udział zarówno w kursach, wspólnych wyjściach, zawodach oraz konkursach. Świetnym przykładem jest Ogólnopolski Marsz Pacjentów Nordic Walking pod hasłem „Przegoń Zawał", organizowany w Krynicy podczas Festiwalu Biegowego. W ubiegłym roku rozgrzewkę do marszu poprowadziła sama Justyna Kowalczyk.

Coraz więcej osób chodzi z kijkami, ale nie trudno zauważyć, że są to głównie osoby starsze. Jak Pani uważa, jakie są tego powody?

Rzeczywiście jest to powszechne zjawisko, które niewątpliwie nas martwi. Staramy się jednak zmienić ten stan rzeczy za pomocą różnego rodzaju akcji. Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking we współpracy z Fundacją Rozwoju Kultury Fizycznej koordynuje projekt realizowany wspólnie z animatorami Orlików. Zachęcamy w ten sposób dzieci, by nie tylko grały w piłkę nożną, ale także interesowały się takimi aktywnościami jak nordic walking.

W Polsce panuje moda na bieganie, której nordic walking może trochę pozazdrościć. Proszę powiedzieć, jakie korzyści daje chodzenie z kijkami? Dlaczego warto uprawiać ten rodzaj aktywności fizycznej?

Chodzenie z kijkami jest świetnym uzupełnieniem treningu biegowego. Są jednak osoby starsze, z rożnymi schorzeniami, mające znaczną nadwagę, które nie powinny biegać. Wówczas idealnym rozwiązaniem jest właśnie nordic walking. Marsze odciążają stawy biodrowe, kolanowe i kręgosłup oraz angażują do pracy do 90% mięśni. Warto także zaznaczyć, że podczas treningu można spalić sporo kalorii. Jeśli chodzi o początkujących, którzy powinni trenować 2 - 3 razy w tygodniu po 1 - 1,5 godziny, to jest to około 300 - 400 kalorii w ciągu godziny. Z kolei zawodnicy zaawansowani, trenujący nawet 2 razy dziennie po 2 godziny, to jest to około 900 kalorii w ciągu 60 minut.

Jeśli zdecydowałabym się na nordic walking, to od czego najlepiej zacząć? Jakie kijki powinnam kupić, czy są one drogie i przede wszystkim – jak prawidłowo rozpocząć trenowanie chodzenia z kijkami? Czy wystarczy na przykład obejrzenie filmów instruktażowych w internecie?

Tak naprawdę nie wierzyłabym do końca wszystkim filmom, które znajdują się na Internecie. Wiele z nich pokazuje błędne techniki, które jeśli zostaną wprowadzone do treningu, to nie tylko nam nie pomogą, ale mogą nawet zaszkodzić. Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking posiada na swojej stronie specjalny dwuminutowy spot promocyjny, który pokazuje, jak prawidłowo wykonywać trening chodzenia z kijkami. Naprawdę warto go obejrzeć, aby już od początku nie popełniać błędów podczas ćwiczeń.

Polecałabym na początku także wykonać jedną lekcję z profesjonalnym instruktorem, który pomorze nam skorygować ewentualne błędy.

Z kolei jeśli chodzi o sprzęt, to kijki powinny być naprawdę starannie dopasowane do konkretnego człowieka. Odpowiedni specjalista w sklepie z pewnością dobierze nam te najlepsze, odpowiadające naszym proporcjom ciała.

Już za niecały miesiąc podczas PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy będzie miał miejsce Pani wykład dotyczący nordic walking...

Tytuł mojego wykładu to „Nordic Walking – jak chodzić, żeby sobie nie szkodzić”. Będzie on przeznaczony głównie dla osób, które chcą zacząć trenować chodzenie z kijkami. Oprócz tego w sobotę i niedzielę w Aktywnej Strefie będziemy prowadzić darmowe kursy Nordic Walking, na które serdecznie wszystkich zapraszam.

Rozmawiała Aleksandra Baka

Kasia i Tomek: "Połączył nas Runmageddon!"

$
0
0

O tym, że na Runmageddonie oprócz niesamowitych wrażeń i emocji można znaleźć swoją drugą połówkę świadczy historia Tomka Gostomskiego i Kasi Medes, którzy poznali się w maju na Runmageddonie Hardcore w Myślenicach. Po trzech miesiącach Tomek oświadczył się Kasi, a ona powiedziała „TAK”!

Ich związek budzi spore zainteresowanie fanów biegów ekstremalnych, a informacja o szybkich zaręczynach zebrała ponad 700 polubień na fanpage’u Runmageddonu. Zapraszamy do lektury wywiadu z Kasią i Tomkiem, w którym pytamy ich o historię ich znajomości, wspólne życie i treningi oraz plany na przyszłość.

Jak to się zaczęło? Kto kogo zaczepił? Poznaliście się na trasie biegu?

Startowaliśmy w tej samej serii. Kasia zwróciła na mnie uwagę już na starcie. Podczas samego biegu minęła mnie urocza brunetka z wiankiem z żółtych kwiatków i namalowaną na ręce Brawurką (jedna z Atomówek). Oczywiście wpadła mi w oko. Niestety na trasie nie mieliśmy już okazji się spotkać, gdyż wstyd się przyznać, ale Kasia była na mecie godzinę przede mną! Do końca życia będę jednak pamiętał uśmiech Kasi, który odwzajemniła, jak mijaliśmy się na mecie.

Zmęczenie i zamieszanie sprawiło jednak, że nie udało się zamienić słowa. Pewnie nic by z tego nie wyszło, gdyby nie filmik z udziałem Kasi, który Runmageddon umieścił na swoim fanpage’u. Kasia polubiła mój komentarz i wówczas postanowiłem zagadać wysyłając do niej wiadomość poprzez FB. Okazało się, że Kasia również mieszka w Warszawie i dzień po Runmageddonie spotkaliśmy się, żeby uczcić ukończenie najtrudniejszego półmaratonu w Europie. Jak widać na jednym spotkaniu się nie skończyło (śmiech).

Kasiu, Tomek na prowadzonym przez siebie fanpage’u pozuje na twardziela. Łysa głowa, wielkie mięśnie, trudne i wymagające ćwiczenia, itp. A jaki jest na co dzień, w domu? I co Ci się w Tomku spodobało?

To jest właśnie w nim najlepsze. Tomek sprawia wrażenie zimnego twardziela, ale w rzeczywistości jest bardzo opiekuńczy, ciepły, wesoły (ciągle się wygłupia), zaraża optymizmem, potrafi się cieszyć z drobnych rzeczy. To jednak cechy, które dostrzegłam z czasem, a na początku no cóż….kaloryfer, kurze łapki i powalający uśmiech zdecydowanie przykuły moją uwagę .

Patrząc na Kasię podejrzewam, co mogło się Tomkowi spodobać, spytam więc o coś innego. Tomku, wielu mężczyzn twierdzi, że ćwiczące dziewczyny, zwłaszcza te uprawiające aktywności fizyczne wymagające sporej siły, upodobniają się do mężczyzn zatracając swoją kobiecą sylwetkę. Ty masz okazję obserwować ćwiczące dziewczyny, więc jak myślisz, jest w tym chociaż trochę prawdy, czy to kompletna bzdura?

Bzdura, chociaż faktycznie często spotykam się z taką opinią. Najlepszym przykładem obalającym wymienioną przez Ciebie teorię jest chociażby właśnie Kasia, która regularnie trenuje siłowo, a w żadnym przypadku nie zatraciła kobiecej sylwetki. Wręcz przeciwnie, kobiety często zazdroszczą jej figury i za pośrednictwem naszego bloga Co chcesz ToMasz dopytują, co mogą zrobić, aby również uzyskać taki efekt. Odpowiednio dobrana dieta i trening siłowy to świetne rozwiązanie dla Pań, które chcą mieć fajną, KOBIECĄ sylwetkę.

Przed Runmageddonem w Myślenicach startowaliście osobno, obecnie startujecie wspólnie, jako para. Lepiej było pokonywać trasę „samemu” czy teraz, gdy biegniecie we dwoje? Jaka jest różnica?

Kasia jest świetna pod względem wydolnościowym. U mnie wydolność jest najsłabszym punktem i zdecydowanie lepiej radzę sobie na przeszkodach. Na Runmageddonach sporo jest jednak biegania i w starciu wydolność Kasi kontra siła Tomka wygrywa Kasia. Taki stan rzeczy sprawia, że trasę przeważnie pokonujemy osobno. Zdarza się jednak, że biegniemy typowo dla zabawy, tak też było na lipcowym Rekrucie w Warszawie, gdzie trasę pokonaliśmy wspólnie z naszymi znajomymi.

Jakie przeszkody są Wasze ulubione, a jakich nie lubicie?

Kasia to straszny zmarzluch i przeszkoda „lodowa” łagodnie mówiąc nie należy do jej ulubionych. Za przeszkodą „spacer z pieskiem” również nie przepada. Pozostałe to dla Kasi sama przyjemność. Ja natomiast lubię wszystkie przeszkody po za jedną, którą jest samo bieganie.

Kasiu, nosisz ksywkę Atomówka. Skąd się ona wzięła?

Ksywkę Atomówka nadał mi Tomek. Komentując filmik na fan page’u Runmageddonu z moim udziałem nie wiedział jak mam na imię, pamiętał jedynie, że na ramieniu miałam namalowaną Atomówkę, więc napisał „Ooo Atomówka!” i tak już się przyjęło!

Jeszcze nie znając Waszej historii, organizatorzy Runmageddonu umieścili Wasze twarze na banerach i materiałach promocyjnych cyklu. Co sobie wtedy pomyśleliście?

Oboje byliśmy mocno zaskoczeni, bo w ogóle się tego nie spodziewaliśmy. Miło jednak było widzieć swoje twarze na banerach i materiałach promujących imprezę, która ma dla nas szczególne znaczenie i cieszymy się, że mamy swój udział w propagowaniu tej formy aktywności.

Startowaliście w wielu Runmageddonach, w różnych miejscach w Polsce, razem jak i osobno. Który z biegów podobał Wam się najbardziej i dlaczego? Oczywiście oprócz faktu, ze poznaliście się w Myślenicach!

Nie potrafimy wybrać. W każdym miejscu Runmageddon miał swój niepowtarzalny klimat. Malownicze potoki górskie w Myślenicach, hałdy w Zabrzu, morze w Sopocie, czy wysoka frekwencja na zawodach w Warszawie. To wszystko sprawia, że w każdym miejscu Runmageddon jest inny, dlatego cieszymy się, że w przyszłym sezonie dołączą nowe miejscowości, w których odbędą się imprezy z tego cyklu.

Czy przygotowujecie się specjalnie do zawodów, czy wystarczają Wam ćwiczenia które wykonujecie na co dzień?

Kasia dużo biega i regularnie ćwiczy na siłowni, więc zawsze jest świetnie przygotowana. Ja mam jedynie treningi siłowe i w ogóle nie biegam, co niestety wyraźnie odczuwam podczas kolejnych kilometrów na Runmageddonie.

Kasiu, masz teraz więcej gotowania? Po waszych wpisach na Facebooku widać, że przykładacie sporą wagę do zdrowego odżywiania się. Tomek grymasi czy grzecznie zjada co mu przygotujesz?

Oboje jesteśmy na diecie, mamy po 5 posiłków dziennie, a więc gotowania jest sporo zwłaszcza, że jednorazowo przygotowuję jedzenie na 2 dni. Do tej pory Tomek gotował sobie sam, a że nie lubi tego robić to jedzenie było monotonne. W miarę możliwości, na które pozwala nam dieta staram się urozmaicać posiłki, które oboje zjadamy ze smakiem. Tomek najbardziej lubi poranny omlet z płatkami owsianymi, ja natomiast zajadam się omletem z kaszą burgul i cynamonem.

Wy akurat jesteście parą, która można powiedzieć że jest zafiksowana na punkcie aktywności fizycznej, ale czy pary, które na co dzień nie mają zbyt wiele wspólnego ze sportem mogą pobiec w takim biegu, jak Runmageddon?

Pewnie, że mogą! Na początek polecamy jednak wersję Rekrut, ewentualnie Classic, gdyż do Hardcora wymagana jest już nieco większa sprawność fizyczna. To jest właśnie jeden z ogromnych plusów Runmageddona, że istnieje w trzech wariantach i każdy może wybrać opcję w zależności od swojego poziomu zaawansowania.

Czym różni się życie „normalnej” pary, a pary kładącej tak duży nacisk na aktywności fizyczne?

Pogodzenie codziennych obowiązków oraz pracy z treningami i gotowaniem wymaga dobrej organizacji. Bardzo ważna jest też wzajemna motywacja do działania. Mamy jednak ogromną satysfakcje z kolejnych progresów, które osiągamy dzięki ciężkiej pracy i walce z własnymi słabościami.

Nasze życie nie ogranicza się jednak do treningów i jedzenia 5 posiłków dziennie. Tak jak normalne pary spotykamy się ze znajomymi, chodzimy do kina i robimy mnóstwo innych rzeczy niekoniecznie związanych ze sportem.

Przeprowadzając rozmowy z wieloma ludźmi uczestniczącymi w Runmageddonie, słyszałem opinie że podczas tego biegu panuje unikalna atmosfera, że ludzie są dla siebie pomocni i życzliwi, i że podczas Runmageddonu można znaleźć wiele przyjaźni. Wy znaleźliście miłość, swoją druga połówkę. Jak myślicie, czy pokonywanie toru przeszkód na Runmageddonie może przygotować do pokonywania różnych przeszkód w życiu?

Runmageddon to nie tylko świetna zabawa, ale i kuźnia charakteru. Momentami bywa naprawdę ciężko i tylko od Ciebie zależy, czy się poddasz i zejdziesz z trasy, czy też zaciśniesz zęby i ukończysz bieg pokonując swoje słabości. Dokładnie tak samo jest w życiu, które jest swego rodzaju biegiem z przeszkodami.

Oprócz dźwigania ciężarów, biegania i tego całego sportu, co lubicie robić? Jakie macie sposoby na wspólne spędzanie czasu?

Kasia uwielbia jeździć swoim ścigaczem (Yamaha R6). Ja jestem w trakcie robienia prawa jazdy na motocykl i mam nadzieje, że jeszcze w tym sezonie dołączę do Kasi.

W maju się poznaliście, w sierpniu zaręczyliście, a kiedy ślub?

Sierpień 2016….no chyba, że akurat wypadnie Runmageddon to wtedy oczywiście biegniemy!

Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Dulnik

Katarzyna Kowalska: „Igrzyska w Rio są w moim zasięgu"

$
0
0

Katarzyna Kowalska to nasza czołowa lekkoatletka, wielokrotna mistrzyni Polski na 3 000m z przeszkodami (2005-15), na 10 000m (2009) i w biegach przełajowych, olimpijka z Pekinu (2008) i Londynu (2012). Z powodzeniem startuje również w biegach ulicznych. Od ostatniej soboty (29 sierpnia) jest mistrzynią Polski na 10 km. Mieliśmy przyjemność chwilę z nią porozmawiać na gorąco po zdobyciu tytułu, tuż przed dekoracją na Mistrzostwach Polski Kobiet na 10 km na łódzkim Biegu Fabrykanta.

Kasiu, bardzo serdecznie gratuluję! Spodziewałaś się dziś takiego wyniku?

Dziękuję bardzo! Wiedziałam, co zrobiłam ostatnio na treningu, tak więc walkę o medale na pewno brałam pod uwagę, również walkę o złoty medal.

Byłaś typowana jako kandydatka do medalu, ale konkurencja była mocna i przed biegiem trudno było wskazać, kto zwycięży. Czy taka sytuacja Ci pomagała, czy przeszkadzała?

Być może pomogła. Przez ostatnie lata pracuję i trenuję jednocześnie, tak więc ciężko było uzyskiwać wyniki zgodne z oczekiwaniami, dlatego że nie da się ciągnąć dwóch srok za ogon w jednym czasie. Tak więc musiałam w tym roku zrezygnować z mistrzostw świata w Pekinie ze względu na pracę, jednak skupiłam się na biegach ulicznych i chciałam wystartować tu w mistrzostwach na 10 km w Łodzi. Jak wspomniałam, zrobiłam serię bardzo mocnych treningów, które dobrze wyszły. Czułam, że z każdym treningiem idę do przodu i dzięki temu wiedziałam, że mogę się włączyć do walki o złoty medal.

No właśnie, jak przebiegała walka na trasie?

Po starcie trochę się zdziwiłam, że żadna z dziewczyn nie ruszyła ze mną, tak więc walczyłam cały czas sama ze sobą. Cieszę się bardzo, że mogłam pobiec z mężczyznami ramię w ramię i również z nimi rywalizować.

Pierwszy raz biegłaś w Łodzi? Jak Ci się spodobała trasa?

Tak, pierwszy raz wystartowałam tu właśnie na Biegu Fabrykanta. Bardzo mi się bieg podobał, trasa ładna, wyjątkowo urozmaicona, lekkie podbiegi i zbiegi. Najtrudniej było w miejscu, gdzie nawierzchnia zmieniła się w kamienistą i miałam chwilę niepewności, czy na pewno dobrze biegnę.

Mimo tych sukcesów na ulicy, od dawna specjalizujesz się w bieżni, jak również w przełajach...

Tak, cały czas moją specjalnością jest bieżnia, 3000 metrów z przeszkodami. Trochę trudno mi jest pogodzić pracę z trenowaniem, ale mam nadzieję, że rok przed Igrzyskami poukładam sobie wszystko i skupię się na bieżni pod kątem tej najważniejszej imprezy. Myślę, że Igrzyska Olimpijskie w Rio są w moim zasięgu.

Nadchodzi czas na zrobienie minimum olimpijskiego...

Niestety jeszcze teraz nie można robić minimum. Będę mogła je robić dopiero od maja przyszłego roku, tak więc jeszcze sporo czasu mam. Wtedy niestety będzie już na to tylko niedługi okres, pewnie trzeba będzie je zrobić na mistrzostwach Polski (prawdopodobnie 24-26 czerwca - przyp. red.) i ten czas będzie bardzo nerwowy i krótki.

Teraz mistrzostwo Polski na uliczną dychę, wcześniej jeden maraton na koncie i atak na rekord Polski w półmaratonie, czy to zapowiedź regularnego wydłużenia się? Myślisz o częstszych startach w maratonie?

Nie, troszkę się jeszcze wstrzymuję, trochę mam jeszcze czasu, więc się nie spieszę.

W takim razie jakie masz w planie starty uliczne w najbliższym czasie?

Teraz już za tydzień mistrzostwa Polski w półmaratonie w Pile.

A jakie są Twoje największe marzenia sportowe na przyszłość?

Jak dla każdego sportowca, moim największym marzeniem byłby na pewno medal Igrzysk Olimpijskich... Igrzyska są tylko raz na cztery lata i patrzy na nie cały świat...

Wiem, że to już oklepany tekst, ale nie odmówię sobie tego pytania: czy dziś jak już będziesz miała chwilę dla siebie po wywalczeniu mistrzostwa, to z radości zaśpiewasz?

Nie, śpiewanie zostawiam tej drugiej Kasi Kowalskiej, ja zajmuję się bieganiem (śmiech)

Naszej wszechstronnej Mistrzyni życzymy zatem zdrowia i dalszych sukcesów, począwszy już od najbliższego startu za tydzień, a przede wszystkim wymarzonego medalu olimpijskiego - oby już za rok w Rio!

Rozmawiał Kamil Weinberg

Michała Wojciechowskiego "najważniejsze 5 km"

$
0
0

Michał Wojciechowski, zwycięzca premierowego Biegu Nocnego na 5 km w Krynicy, był jednym z bohaterów ubiegłorocznego Festiwalu. Tarnobrzeżanin jest osobą niesłyszącą ale swoją postawą udowadnia, że wszystko jest możliwe. W tym roku znów spotkamy go w Krynicy.

Jak pan wspomina ubiegłoroczny start w Krynicy i tamtem sukces?

Michał Wojciechowski: Nie spodziewałem się, że będę miał tak dobrą formę. Moja wygrana była dla mnie miłą niespodzianką. Pomimo 10-sekundowej przewagi, walczyć trzeba było do końca. Ciężko było zwłaszcza na podbiegu, zczegółnie że na co dzień mieszkam w Tarnobrzegu i trenuję „na płaskim”. Bardzo dobrze wspominam start w Krynicy. Pamiętam piękną noc, wyjątkową atmosferę, doping kibiców wśród których była również moja mama, która mnie wspierała na miejscu. Tamte wspaniałe emocje pamiętam do dziś.

Ubiegły rok był dla pana bardzo udany. Został pan uznany za „Najpopularniejszego Sportowca Tarnobrzega”, wywalczył też srebrny i dwa brązowe medale podczas Mistrzostw Europy Osób Niesłyszących w biegach przełajowych, które odbyły się w Bydgoszczy. Sportowo ten rok układa się równie dobrze?

W 2015 roku przybyło mi kilka medali: zdobyłem złoto na 10 000m z wynikiem 32:43,43 i brąz na 5 000m z czasem 15:32,44 na Mistrzostwach Europy Osób Niesłyszących w Bydgoszczy. Wywalczyłem też złoty medal na 800m podczas Halowych Mistrzostwach Polski Osób Niesłyszących w Spale. Do tego brązowe medale na 1500 i 800m podczas Mistrzostw Polski Osób Niesłyszących rozgrywanych w Olecku.

Wszystko to udało się osiągnąć mimo, że w lutym musiałem zrobić prawie 5-miesięczną przerwę w treningach z powodu kontuzji prawej pięty. Spowodowało ją złe obuwie do biegania, z twardą podeszwą. Ale w tym czasie troszkę ćwiczyłem, bo nie chciałem stracić formy. Zamiast biegania dużo chodziłem na siłownię i na basen. Oczywiście musiałem też odwiedzać lekarzy i chodzić na zabiegi rehabilitacyjne. Nastąpiła poprawa, ale moje zmagania z kontuzją nie są jeszcze zakończone.

Treningi idą mi dobrze, trenuję coraz więcej w terenie i na hali sportowej w Tarnobrzegu. Jeżdżę też na mityngi na stadionie poza Tarnobrzegiem, bo w moim mieście nie ma niestety obiektu lekkoatletycznego.

Jak zaczęła pana przygoda z bieganiem?

Przygodę ze sportem zaczynałem od piłki nożnej. W wieku kilkunastu lat trenowałem Siarce Tarnobrzeg, jednak moja przygoda z piłką była krótka. Dość szybko zrezygnowałem i skupiłem się na bieganiu. W Krakowie, w szkole średniej miałem dobre warunki do biegania – dużo zielonych terenów wokół szkoły, więc poświęcałem treningom cały rok. Po ukończeniu szkoły spotkałem mojego obecnego trenera Adama Maślankę w Tarnobrzegu i dalej rozwijałem swoje bieganie, swoją pasję.

Co doradziłby pan osobom, które pierwszy raz pobiegną nocą w Krynicy na „piątkę”?

Radziłbym znaleźć miejsce, gdzie przed Festiwalem będzie można trenować podbiegi, bo one stanowią tu największe wyzwanie.

Startuje pan w Krynicy w kilku biegach. Który jest dla pana docelowy?

Najważniejszy jest dla mnie Bieg Nocny 5 km. W pozostałych biegach startuję dla przyjemności. Życzę pozostałym uczestnikom Festiwalu woli walki i wytrwałości oraz wspaniałej atmosfery. Sobie życzę natomiast znalezienia sponsora, który pomógł by mi w osiąganiu kolejnych zwycięstw.

Trzymamy kciuki!

RZ

Wojciech Staszewski: „Bieganie stało się naturalne”

$
0
0

Wiele osób łączy dziś bieganie z przejściową modą, jednak jak słusznie zauważa Wojciech Staszewski - dziennikarz, propagator biegania, trener lekkoatletyki, nawet jeśli ktoś biega tylko dlatego, że jest to trendy, to i tak przy okazji dba o swoje zdrowie. W Krynicy poprowadzi warsztaty pt. „Trening biegowy bez biegania”, na które zaprasza wszystkich chętnych. Ale tylko tych w strojach sportowych.

Czego możemy się spodziewać po pana zajęciach w Krynicy?

Przede wszystkim zapraszam na spotkanie w strojach sportowych. Na początek będę chciał pokazać po co biegaczowi wzmacnianie mięśni. Bo zwykle biegacze chcą tylko biegać i to szybko. A potem wyjdziemy na zewnątrz i na własnych mięśniach przerobimy kilka, no może więcej niż kilka ćwiczeń. Wiem, że wszyscy będą zmęczeni po startach, ja również, bo w sobotę biegnę 34 km w Biegu 7 Dolin – ale najlepiej zapamiętuje się to, co się samemu zrobi, a nie usłyszy, stąd forma warsztatów.

Trenujemy zwykle by startować, bić rekordy. Jak w Pana ocenie rozwija się bieganie w Polsce? 3000 biegów rocznie - czy to nie jest już może za dużo? Czy ilość przekłada się także na jakość?

Organizatorzy największych biegów muszą się ścigać na gadżety w pakietach startowych, wypasione miasteczka biegacza na mecie. Cieszę się z tego, bo o tym marzyliśmy biegając w siermiężnych warunkach i czytając o wielkich biegach na świecie. Ale co tak naprawdę jest potrzebne biegaczowi? Start, meta, dobrze wymierzona trasa, na dłuższych biegach picie na trasie. Z dużym sentymentem startuję w pierwszą sobotę października w małym biegu na 10 km na 200-300 osób ze starego cyklu w warszawskim Lesie Kabackim, a kiedy dzień później odbywa się masowe Biegnij Warszawo, to staję przy trasie i kibicuję.

Czy jest coś, co trzeba poprawić w polskich biegach?

Nic. Organizatorzy robią dla biegaczy nawet za dużo. Może nawet za bardzo zabiegają o biegaczy, chociaż skoro bieganie stało się rynkiem, to jest to zrozumiałe. Takie wpadki, jak brak wody na zeszłorocznym Półmaratonie Praskim albo anegdotyczne już problemy Półmaratonu Wrocławskiego będą się czasem zdarzać. Dobrze, że na półmaratonie wyciągnęli z tego wnioski, w tym roku, chociaż było dużo cieplej, nie słyszałem, żeby komuś zabrakło wody.

Wracając do mody. To właśnie ona powoduje, że coraz więcej osób interesuje się bieganiem? A może rzeczywiście chcemy dbać o nasze zdrowie?

To suma różnych motywacji. Jeśli ktoś biega, bo to modne, to przy okazji dba o zdrowie. Jeśli ktoś chce zadbać o zdrowie, to przyjemnie jest mu to robić w sposób modny, który pozwala mu się poczuć trendy. I dla wszystkich są różne biegi. Mnie nie kręcą masowe spędy, w których chodzi o pokazanie się w modnych ciuchach, bycie spryskanym kolorową farbą i zrobienie sobie selfie na fejsa. Ale jeśli ktoś lubi – droga wolna. Dobrze, że na „moich” kabackich biegach nie wpadli jeszcze na takie pomysły.

Współtworzył Pan akcję Polska Biega. Jak ocenia Pan z perspektywy czasu wpływ, jaki miała ona na społeczeństwo? Niektórzy mówią, że to właśnie od tej akcji rozpoczęła się moda na bieganie w Polsce.

Przyłożyliśmy na pewno jeśli nie rękę, to kawałek nogi do biegania. Śnieżna kula biegania i tak by się rozpędziła. My staraliśmy się docierać do biegaczy też z pewną wiedzą. Po pierwsze biegaj wolniej, bo to kształtuje wytrzymałość. Po drugie rozciągaj się po bieganiu. Może to nieskromnie brzmi, ale długo widząc rozciągających się biegaczy po zawodach – a do dziś jest ich jak na lekarstwo – miałem poczucie, że do tego akurat naprawdę przyłożyliśmy rękę. I jako Polska Biega i osobiście z Kingą, moją żoną, z którą prowadzimy dziś Kancelarię Sportową Staszewscy. Bo kiedy ja miałem w głowie przede wszystkim bieganie, podobnie jak wielu trenerów starej daty, których spotkałem podczas kursu instruktorskiego i trenerskiego – to Kinga jako instruktorka fitness wbijała mi do głowy, że po wysiłku rozciąganie jest konieczne. Aż zacząłem to pisać niemal w każdym tekście na PolskaBiega.

Jak Pan widzi przyszłość biegów i biegaczy w Polsce? Czy bieganie mogłaby zastąpić jakaś inna dyscyplina sportu?

Bieganie stało się naturalne. To tak jakby Pani spytała, czy ludzie za kilka lat będą jeść albo oddychać. Będą więc biegać. Na miejsce wszystkich, którzy odejdą do triathlonu, crossfitu albo w jeszcze inne kierunki będą się pojawiać nowi biegacze.

A Czego będą mogli wymagać przyszli biegacze od organizatorów biegów? Obecnie coraz więcej organizowanych jest niestandardowych biegów typu The Color Run Poland, Bieg wegański, czy bardziej ekstremalne, takie jak Runmageddon...

Spodziewam się, że będą oczekiwali coraz większych atrakcji w bieganiu. Prosty bieg na 10 km z pomiarem czasu przestanie im wystarczać, bo w gruncie rzeczy mało biegaczy jest w stanie trenować, poprawiać rekordy życiowe jak zawodowcy i czerpać z tego pełnię radości. Coraz więcej będzie biegów przez miejskie przeszkody, ekstremów różnego rodzaju albo gier terenowych przypominających biegi na orientację.

Co w takim razie, z osobami, które z racji swojego wieku będą musiały zrezygnować z wymagających biegów?

Naturalną emeryturą biegacza, kiedy przestaje bić rekordy są biegi górskie terenowe – tutaj odnajduję przyjemność. Pojawią się też biegi-wygłupy, masowe zawody na 1 km, gdzie i tak połowa ludzi będzie szła, a będzie się wygrywało nie za pierwsze miejsce, tylko za fotkę z numerem startowym i największą liczbą polubień na portalach społecznościowych. Niech kwitną, bylebym nadal mógł sobie startować na co dzień w Kabatach, a od święta w wielkich maratonach.

Rozmawiała Aleksandra Baka

Łukasz Chojecki wie „co piszczy w kolanie”. I o tym opowie

$
0
0

Nigdy nie możemy być pewni, że podczas codziennego treningu nie doznamy kontuzji, jednak dzięki racjonalnemu podejściu do biegania i odpowiednim ćwiczeniom rozgrzewającym można w znaczący sposób zminimalizować ryzyko ich wystąpienia. O tym co jest największą bolącząk biegaczy i jak skutecznie przeciwdziałać urazom opowie w Krynicy Łukasz Chojecki - lekarz specjalista ortopedii i traumatologii z Kliniki Rehabilitacji Sportowej ORTOREH.

 

Z jakimi kontuzjami u biegaczy spotyka się Pan najczęściej w swojej pracy? Jakie są ich przyczyny?

Łukasz Chojecki: Biegacze najczęściej borykają się z dolegliwościami bólowymi okolicy kolana i stawu skokowego. W stawie kolanowym problemy dotyczą stawu rzepkowo-udowego, pasma biodrowo-piszczelowego oraz przeciążeń przyczepów mięśni. W stawie skokowym główną bolączką jest przeciążone ścięgno Achillesa i rozcięgno podeszwowe. Najczęstszą ich przyczyną jest brak odpowiedniego przygotowania do biegania, czyli przykurcze i zaburzenia równowagi mięśniowej oraz zbyt szybkie zwiększanie objętości treningów.

Bieganie promowane jest w mediach maintreamowych jako złoty lek na nadwagę. Co ma nadwaga do kontuzji?

Niestety bieganie nie jest dobrym sportem na odchudzanie. Lepiej zacząć od diety i zrzucać wagę na rowerze czy basenie. Przy obciążeniach, które powstają w trakcie biegu dodatkowe kilogramy znacznie zwiększają ryzyko kontuzji.

Kiedy trzeba szukać pomocy u specjalistów a kiedy jeszcze można leczyć się w domu?

Jeżeli zaczęło się od urazu (skręcenie, upadek), którego konsekwencją są silne dolegliwości bólowe i ograniczona funkcja stawu, mamy uczucie że staw jest niestabilny albo mięsień słabszy i dodatkowo towarzyszy temu obrzęk, krwiak, nieustępowanie objawów lub ich narastanie, trzeba skorzystać z pomocy specjalistów. Lepiej przyjść niepotrzebnie do lekarza niż przegapić poważne uszkodzenie. Należy pamiętać, że zbyt późne podjęcie leczenia może negatywnie wpłynąć na jego wynik. Jeżeli objawy są mniej nasilone, same ustępują w ciągu kilku dni i nie przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu można zacząć od ograniczenia wysiłku, okładów chłodzących, kilkudniowej terapii lekami przeciwzapalnymi. Do lekarza warto też się zgłosić jeśli problem nawraca.

Czy kontuzję zależą od długości treningu? Ile kilometrów na dzień to maksymalny dystans do przebiegnięcia?

Tu oczywiście nie ma jednej odpowiedzi. Niektóre osoby biegają kilka kilometrów dziennie i jest to już dla nich duże obciążenie. Inni, po latach treningu, pokonują dystans kilkudziesięciu kilometrów. Ważne jest, aby nie pominąć żadnego z etapów treningu, a więc zacząć od rozgrzewki, przejść do biegu, a zakończyć wystudzeniem i rozciąganiem. Trzeba też pamiętać, aby zarezerwować czas na regenerację organizmu i zbyt szybko nie zwiększać pokonywanego dystansu. Proponuję dokładać nie więcej niż 10% tygodniowo.

A jak często możemy startować w zawodach?

To oczywiście też zależy od wytrenowania, każdemu jego Everest. Myślę że amatorzy nie powinni startować w maratonach częściej niż dwa razy w roku.

Tytuł pana wykładu na Forum Sport, Zdrowie, Pieniądze intryguje. O czym będzie Pan mówił w Krynicy?

W dużej części o zagadnieniach, o których rozmawialiśmy wcześniej. Przede wszystkim jednak skupię się na jednym, ale za to bardzo ważnym stawie, czyli stawie kolanowym. Przybliżę biegaczom jego anatomię i mechanikę, wyjaśnię jak dochodzi do kontuzji, powiem co robić, aby ich unikać oraz jakie podjąć działania, gdy jednak się przytrafią.

Rozmawiała Aleksandra Baka

Mateusz Filipiak: "Najważniejsze w ultra jest..."

$
0
0

– Szacuje się, że przeciętny biegacz podczas maratonu robi ponad 35 000 kroków. Możemy sobie tylko wyobrazić, co dzieje się wewnątrz naszych stawów podczas startów w górach, kiedy każdy krok jest obarczony ryzykiem. Musimy bowiem pamiętać, że biegi górskie mają inną specyfikę w porównaniu do ulicznych maratonów, w których przeważa bieg ciągły – mówi Mateusz Filipiak, fizjoterapeuta, jeden z ekspertów kliniki ORTOREH (na zdjęciu), z którym będzie można się spotkać podczas Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze, odbywającego się w ramach 6. PZU Festiwalu Biegowego.

Czy każdy biegacz może startować w ultramaratonach? Czy są jakieś ograniczenia, a jeśli tak, to jakie?

Mateusz Filipiak: Z pewnością odradzałbym takich startów początkującym biegaczom. Biegi górskie oraz ultra maratony wymagają wcześniejszego przygotowania fizycznego, sporego doświadczenia, czucia własnego ciała. Osoby, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z innymi sportami mogą sobie nie poradzić.

Czym powinien się różnić trening przygotowujący do takich zawodów jak Bieg 7 Dolin od np. treningu maratońskiego?

Myśląc o biegach górskich zalecałbym indywidualną jednostkę treningową na siłowni, która miałaby za zadanie angażować poszczególne grupy mięśniowe w taki sposób, aby imitowały wbieganie i zbieganie po stromych zboczach gór. Co raz częstszym ekwiwalentem siłowni stają się też piłki, skrzynie i berety sensomotoryczne, których praca poprawia m.in. koordynację mięśniową.

Czy start w zawodach na dystansie dłuższym niż 42.195 km jest bardziej niebezpieczny dla organizmu niż w typowym maratonie. Na jakie niebezpieczeństwa jesteśmy narażeni? Jak im zapobiegać?

Szacuje się, że przeciętny biegacz podczas maratonu robi ponad 35 000 króków. Możemy sobie tylko wyobrazić, co dzieje się wewnątrz naszych stawów podczas startów w górach, kiedy każdy krok jest obarczony ryzykiem. Musimy bowiem pamiętać, że biegi górskie mają inną specyfikę w porównaniu do ulicznych maratonów, w których przeważa bieg ciągły. Dominować będą nierówne, często zdradliwe podłoże oraz strome podbiegi. Dlatego konieczny jest odpowiedni trening. Bez niego grożą nam urazy przeciążeniowe eliminujące nas ze startów nawet na kilka tygodni.

Ile maksymalnie ultramaratonów w ciągu roku powinniśmy biegać?

W naszej klinice spotkałem kilku biegaczy, którzy mieli za sobą ponad 6 startów podczas sezonu. Trafili do Nas nie bez przyczyny... Ilość zawodów, w których może wystartować biegacz jest kwestią indywidualną. Trzeba tylko pamiętać, że po każdej imprezie powinien nastąpić okres regeneracji. Nakładanie na siebie startów w zbyt krótkim okresie może mieć tylko jeden, nieprzyjemny dla biegacza finał.

Spotkanie z Panem jest zatytułowane „Trening funkcjonalny w ultramaratonie”. Czego możemy się po nim spodziewać?

Chciałbym opowiedzieć o dość popularnym ostatnio - choć niestety nie u wszystkich biegaczy - treningu funkcjonalnym. Zaprezentuję przykładowe ćwiczenia oraz omówię, jakie korzyści niosą za sobą m.in. czucie głębokie oraz core stability.

A tak na koniec, co jest wg Pana najważniejsze by osiągać sukcesy na najtrudniejszych zawodów górskich i ultra?

Silny charakter i wola walki.

Rozmawiał MGEL

Spotkanie z Mateusze Filipiakiem odbędzie się w niedzielę 13 września o godz. 14.00.

Klinika Rehabilitacji Sportowej jest oficjalnym Partnerem Medycznym Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze 2015. Więcej o FSZP - TUTAJ.


Magda Łączak i Paweł Dybek o przyszłości skyrunning

$
0
0

– W Krynicy czujemy się jak u siebie w domu. Beskid Sądecki są górami naszego dzieciństwa, dlatego bieganie tu daje nam wiele radości. W tym roku wystartujemy w Biegu 7 Dolin już po raz czwarty. Jak zawsze bardzo chcielibyśmy ukończyć zawody, co wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się też powalczyć o czołowe lokaty. A jak będzie, czas pokaże – mówią Magda Łączak i Paweł Dybek z Salomon Suunto Team. Czołowi polscy ultrasi wezmą także udział także w Forum Sport, Zdrowie, Pieniądze. Jako paneliści!

Jesteście uznawani za najlepszą parę biegową w Polsce. Niedawno zadziwiliście całe środowisko biegowe w kraju wygrywając - jako pierwsza w historii para mix - Bieg Rzeźnika. Czy razem trenujecie, wspólnie przygotowujecie się do zawodów, inspirujecie?

Magda i Paweł: Motywujemy się nawzajem, pomagamy, ale czy inspirujemy? Bardziej wspieramy i doradzamy sobie. Trenujemy za to osobno. Czasem zdarza się nam, co prawda wspólne wyjście z domu. Ale szybko się rozchodzimy i każdy robi swoje. Okazjonalnie mamy wspólne wybiegania. Warto jednak pamiętać, że trening tak jak startowanie na zawodach jest jednak sprawą indywidualną i trzeba pogodzić się z samotnym przebywaniem, bieganiem np. w lesie, często także w ciemności.

Jak udaje Wam się łączyć pracę z profesjonalnym wielogodzinnym treningiem? Czy bieganie jest w Waszym życiu najważniejsze? Czy cierpi na tym Wasze życie zawodowe, prywatne?

To problem, z którym zmaga się wielu biegaczy. Dla nas to również sztuka planowania i kompromisów. Faktycznie jednak nasze życie jest dość mocno podporządkowane bieganiu. Znajduje się ono zaraz po pracy zawodowej. W związku z tym często nasze życie towarzyskie - spotkania ze znajomymi, za którymi często bardzo tęsknimy – nie jest takie, jakbyśmy chcieli. Jesienią zazwyczaj staramy się to nadrobić. Mamy wtedy więcej wolnego czasu, mniej startujemy i trenujemy.

Wasze bieganie po górach zaczęło się od rajdów przygodowych. Czy nadal zdarza Wam się brać udział w tego typu zawodach?

Rajdy były naszą pierwszą, sportową miłością. Startowaliśmy w nich ponad 10 lat. Czasem tęsknimy za nimi, ale na razie nie planujemy powrotu. Koncentrujemy się na bieganiu.

Jesteś Magdo srebrną medalistką Mistrzostw Europy Skyrunning i brązową medalistką Mistrzostw Świata Skyrunning 80 km du Mont-Blanc. Ty Pawle wygrywałeś choćby 240-kilometrowy Bieg 7 Szczytów. Jak widzicie perspektywy rozwoju ultra w Polsce? Czy jest szansa na jeszcze większe sukcesy zagraniczne? Czego nam brakuje: pieniędzy, warunków do trenowania, większej rywalizacji?

Pod względem organizacyjnym mamy w Polsce sporo biegów ultra, których nie musimy się wstydzić. Brak pieniędzy natomiast jest dużym problemem z punktu widzenia zawodnika. Każdy z nas normalnie pracuje, a dopiero potem może trenować. Czasem brakuje już na to sił, a czasem czasu. My jednak nie narzekamy, bo jako team mamy perfekcyjne wsparcie sponsorów SALOMON, SUUNTO i ETIXX. Jeśli natomiast chodzi o warunki do trenowania to nie możemy narzekać. Całe południe Polski jest przecież górzyste, co daje duży wachlarz możliwości przygotowania się do zawodów. Cieszymy się też, że poziom polskich zawodników stale się poprawia.

Co myślicie o boomie na bieganie, który obserwujemy w naszym kraju? Zaczyna to dotykać również zawodów ultra. Czy każdy może zostać ultrasem?

Wychodzę z założenia, że możemy osiągnąć prawie wszystko. Dlatego potencjalnie każdy z nas ma szansę zostać ultrasem. Niektórzy po prostu potrzebują na to więcej czasu. Ja osobiście bardzo się cieszę, ze wzrostu zainteresowania bieganiem. Ludzie uprawiający sport, mający pasję są bardziej zrelaksowani i zadowoleni. O zdrowiu i urodzie nie będę wspominać… Sztuką jest, aby do swojego pierwszego ultramaratonu podejść mądrze, być może skorzystać z porady trenera, doświadczonego kolegi. Trzeba pamiętać, że ultramaraton wymaga dobrego przygotowania, idąc drogą na skróty można się narazić na duży ból i kontuzje.

Czego się spodziewacie po tegorocznym Biegu 7 Dolin?

Często powtarzamy, że Beskid Sądecki jest dla nas bardzo miłym miejscem. To góry naszego dzieciństwa. Bieganie tutaj daje nam wiele radości, czujemy się w Krynicy jak u siebie. W tym roku pobiegniemy w B7D już po raz czwarty. W ubiegłym roku wydawało mi się, że trzeci raz będzie najtrudniejszy, ale teraz też z pewnością nie będzie łatwo. Tym bardziej, że mamy już za sobą starty w czterech zawodach ultra w tym roku. Nie wiemy, więc czego się spodziewać.

Standardowo - bardzo chcielibyśmy ukończyć imprezę, co wbrew pozorom wcale nie jest łatwe. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się też powalczyć o czołowe lokaty. A jak będzie, czas pokaże. Trzeba pamiętać, że bieg na takim dystansie zależy od wielu czynników, dlatego mam nadzieję, że będzie to przede wszystkim dobrze spędzony czas w towarzystwie fajnych ludzi, dodatkowo - na naszych ulubionych szlakach.

Zostajecie na Festiwalu do niedzieli. W tym dniu o godz. 10.00 spotkacie się z miłośnikami ultra podczas Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze. O czym będziecie opowiadać?

W ostatnich dwóch latach startowaliśmy na Mistrzostwach Świata i Mistrzostwach Europy w Skyrunningu. Często na spotkaniach jesteśmy pytani jak takie zawody wyglądają za granicą, czy są trudne? Czy każdy ultras może je ukończyć? Chcemy opowiedzieć jak tam jest, co wydaje nam się inne niż w Polsce, a co podobne. Chcemy przybliżyć specyfikę takich zawodów na własnym przykładzie. Pokazać, w jakim kierunku zmierzają zawody Skyrunningowe na świecie.

Rozmawiał Maciej Gelberg

fot. GR

Więcej informacji o Forum Sport, Zdrowie, Pieniądze w 2015 roku znajdziecie jest TUTAJ.

Ewa Witek-Piotrowska: „Przypadek - biegacz amator”

$
0
0

– Kontuzje najczęściej wynikają z błędów treningowych. Wielu biegaczy bierze na siebie zbyt duże obciążenia, nie dbając o regenerację i sen. Innymi słowy amatorzy często wykonują treningi prawie takie same jak zawodowcy. Z tą różnicą, że zawodowcy mają na to czas – mówi Ewa Witek-Piotrowska (na zdjęciu). Znana fizjoterapeutka z Kliniki Rehabilitacji Sportowej Ortoreh będzie gościem, a wręcz gospodarzem Forum Sport, Zdrowie, Pieniądze. Klinika Ortoreh to oficjalny partner medyczny Forum.

„Przypadek – biegacz amator” – taki jest tytuł pani sobotniego spotkania z uczestnikami PZU Festiwalu Biegowego. Czego możemy się po nim spodziewać? Jakie kwestie będzie Pani poruszać?

Skoncentruję się przede wszystkim na problemach, z którymi słynny „biegacz-amator” boryka się, na co dzień. Pokażę, jakie błędy popełnia, co z tego wynika i jak sobie z tym wszystkim radzić. Opierać się to będę na moich 9-letnich doświadczeniach w pracy z biegaczami.

W Polsce przeżywamy modę na bieganie. Myśli Pani, że ten trend się utrzyma?

Myślę, że tak. Ludzie zauważyli, że uprawianie sportu to świetny sposób na „lepsze” życie. Przekonały się do tego również „korporacyjne szczury”, które nawet po godz. 22.00 potrafią okupować siłownie zajmując niemal wszystkie urządzenia aerobowe. Świadczy to o całkowitej przemianie społeczeństwa, z biernego, konsumpcyjnego na dbające o zdrowie.

Jaki jest statystyczny biegacz amator w Polsce?

Są dwie grupy. Do pierwszej należą ci, którzy biega tylko dla siebie, pokonując nie więcej niż 30 km w tygodniu. Oni nie startują w zawodach. Traktują, bowiem swoje hobby przede wszystkim jako inwestycję w przyszłość. Myślę jednak, że na PZU Festiwalu Biegowym w Krynicy takich osób nie pojawi się za dużo. Większość, to będą raczej ambitni amatorzy kochający rywalizację. Część z nich potrafi być nawet zbyt ambitna, co odbija się kosztem ich zdrowia czy rodziny. Wielokrotnie powtarzam, że wszystko trzeba robić z głową. Najtrudniej mają początkujący biegacze, ponieważ ilość materiałów na temat treningu, która jest dostępna w mediach jest nie do przerobienia. Cześć z tych materiałów niestety zawiera błędy.

Czym polscy biegacze różnią od tych za granicą?

Polscy biegacze, są bardzo spragnieni udziału w zawodach. To widać, kiedy tylko ruszają zapisy na najciekawsze imprezy biegowe. Jako naród lubimy startować, rywalizować, by potem w pracy czy wśród znajomych pochwalić się osiągniętym wynikiem. Polacy lubią też wyzwania, dlatego im dłuższy dystans tym dla nas lepiej. Choć dla większości niebiegających znajomych informacja, że przebiegliśmy półmaratan czy maraton, nie robi specjalnej różnicy. Choć już 100 km po górach potrafi wywrzeć wrażenie.

A jak trenujemy?

To też się zmienia z każdym rokiem. Od bardzo dużej intensywności jeszcze 10 lat temu, która przyczyniała się do wielu kontuzji, do coraz bardziej specjalistycznego treningu, „ściąganego” od zagranicznych trenerów.

Czy dostrzega Pani jakieś nowe trendy?

Od lat coraz większą popularnością cieszą się imprezy górskie. Dla wielu osób, zwykłe biegi uliczne stają się już nieatrakcyjne, zbyt monotonne. Biegi górskie dostarczają więcej adrenaliny, a przede wszystkim dają poczucie wolności poprzez obcowanie z naturą, podziwianie cudownych krajobrazów. Myślę, że to jest przyszłość.

W swojej pracy, jako fizjoterapeutka, spotyka się Pani z różnymi kontuzjami. Z jakimi najczęściej? Jakie są ich przyczyny i jak można im zapobiegać?

Kontuzje najczęściej wynikają z błędów treningowych. Wielu biegaczy bierze na siebie zbyt duże obciążenia, nie dbając o regenerację i sen. Innymi słowy amatorzy często wykonują treningi prawie takie same jak zawodowcy. Z tą różnicą, że zawodowcy mają na to czas. Przeciętny amator pracuje, ma zobowiązania rodzinne i jeśli chce regularnie trenować musi wstawać bardzo wcześnie rano. To oznacz, że jego sen jest bardzo krótki i regeneracja praktycznie nie istnieje.

Co jest jeszcze problemem?

Uraz powodują też źle dobrane buty. Pomimo funkcjonowania wielu specjalistycznych sklepów to wciąż problem numer dwa. Widzimy, więc szczupłych biegaczy w ciężkich butach z dużą amortyzacją albo osoby z problemami biomechanicznymi startujące w butach minimalistycznych. Częstym przypadkiem jest też noszenie obuwia dla pronatorów przez osoby tego niepotrzebujące.

Wspomniała Pani o problemach biomechanicznych…

Wiele osób zabiera się za bieganie, nie znając swojego ciała i swoich ograniczeń. Wynika z tego wiele niepotrzebnych kontuzji. A często wystarczy niewiele, np. popracować nad miednicą. Inna sprawa, że są tacy ludzie, którzy są kompletnie nieprzygotowani do biegania. Wydaje im się, że mogą wstać zza biurka i bez ćwiczeń ogólnorozwojowych od razu startować. To jeden z najpoważniejszych błędów.

To co powinniśmy robić?

Zapobieganie jest proste: musimy znaleźć wystarczająco dużo czasu na sen i regenerację, pamiętać o odnowie biologicznej, nosić dobrze dopasowane obuwie, chodzić na ćwiczenia ogólnorozwojowe i wizyty kontrolne u fizjoterapeuty.

Czy są jakieś kontuzje, które częściej dotykają mężczyzn niż kobiety i odwrotnie?

Kobiety częściej skarżą się na złamania zmęczeniowe i to nie tylko kości piszczelowej, piątej kości śródstopia, ale niestety także kości łonowej i kulszowej. Wynika to z nadmiernych przeciążań nieprzystosowanych do stanu faktycznego. Kobiety częściej od mężczyzn mają problemy metaboliczne, czy choroby immunologiczne, które mogą osłabiać układ kostno-więzadłowy. Do tego kobiety często zaczynają mocne treningi bezpośrednio po ciąży, po której wszystkie więzadła były rozluźnione. Mięśnie z kolei są zbyt osłabione.

Mężczyzn najczęściej dotykają problemy z rozcięgnem podeszwowym, Achillesem, czy pasmem biodrowo-piszczelowym. U nich problem wynika z braku odpowiedniej regeneracji, zbyt wielu startów a także przykurczów mięśniowych

Jak, według Pani powinno się uczyć prawidłowej techniki biegania, abyśmy poprawiając swoje wyniki nie zrobili sobie krzywdy?

To rzeczywiście jest duży problem. Po letnich obozach, trafia do nas wielu biegaczy z kontuzjami, właśnie po zmianie techniki biegowej. Trzeba pamiętać, że nie można zmienić jej od tak sobie. To długotrwały proces, który zaczyna się na sali ćwiczeń ogólnorozwojowych. Potem jest indywidualna konsultacja ze specjalistą, którzy może przyjrzeć się zawodnikowi, jego problemom i ograniczeniom. Dopiero kiedy zmienimy „ustawienie” miednicy, poprawimy elastyczność przykurczonych mięśni, stabilizację tułowia czy wzmocnimy osłabione mięśnie, możemy brać się za poprawę techniki. Często sama poprawa biomechaniki, poprawia nam technikę a więc także estetykę biegu i jego ekonomię.

Uważa się, że najlepiej jest biegać ze śródstopia. Zgadza się Pani z tą opinią?

Nie można powiedzieć, że jedna technika biegowa jest lepsza od drugiej. Każdy z nas jest inny, ma inne ciało i doświadczenia. Dla każdego będzie dobre zupełnie coś innego. Jeden będzie biegał ze śródstopia, robiąc świetne wyniki na 5 czy 10 km, inni będą biegali z pięty, biegając po 100 km. Każda poprawa funkcji mięśni może prowadzić do zmiany techniki. W tym wszystkim potrzebna jest jednak także świadomość ciała. Bez tego nawet najlepiej wytrenowane czy rozciągnięte mięśnie, będą pracowały zawsze tak samo.

Rozmawiał Maciej Gelberg

Spotkanie z Ewą Witek-Piotrowską odbędzie się w sobotę 12 września o godz. 17.00.

Klinika Rehabilitacji Sportowej jest oficjalnym Partnerem Medycznym Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze 2015. Więcej o FSZP - TUTAJ.

Artur Jabłoński w B7D 64 km! „Fajnie byłoby być wysoko”

$
0
0

Długo czekaliśmy, aż zwycięzca Supermaratonu Gór Stołowych (50 km), Biegu Wierchami (30 km) i Tri City Trail (80 km) określi swoje priorytety startowe na najbliższe tygodnie. Zawodnika i trenera grupy Dream Run zobaczymy na starcie Biegu 7 Dolin na dystansie 64 km. Czy do długiej listy swoich trofeów dołoży kolejne zwycięstwo?

Dlaczego 64 km? Nie kusiła Cię festiwalowa „setka”?

Artur Jabłoński: Chodziła chodziła. Jednak w tym roku miałem ciągle jakieś problemy z nogami. Zdecydowałem się więc na krótszy dystans. To ma swoje dobre strony, bo będę mógł poznać trasę przed ewentualnymi startami w przyszłych latach. Do tej pory biegałem w tych okolicach tylko podczas Biegu Wierchami. Jakieś fragmenty trasy więc znam. Nigdy jednak nie miałem okazji tam trenować. Biorąc pod uwagę to oraz problemy ze scięgnami Achillesa, myślałem nawet o starcie na 34 km. Ale stwierdziłem, że skoro jadę już do Krynicy taki kawałek drogi, to chcę trochę pobiegać po górach.

Zwracałeś uwagę na to z kim przyjdzie Ci rywalizować?

Nie sprawdzałem list startowych i nie wiem kto pobiegnie w Krynicy. Słyszałem tylko kto ma pobiec na 100 km. Ja nie myślę o takich rzeczach przed biegiem, bo czasem mogę wygrać, a na następnych zawodach sytuacja się odwróci. „Górale” mają dużo startów i nie zawsze są w najwyższej formie.

Czy zakładasz sobie jakiś plan minimum? W zeszłym roku zwycięzca Węgier Gergely Papp trasę 66 km pokonał w 6 godzin, 1 minutę i 32 sekundy. W tym roku jest 2 km krócej...

Dla mnie liczy się zajęte miejsce. W górach trudno porównywać czasy, bo warunki są zmienne. Raz może być gorąco a raz mgliście lub deszczowo. Innym razem warunki mogą być optymalne i można zrobić dobry wynik. Czasami też rywalizacja wymusza lepsze rezultaty. Oczywiście fajnie byłoby być wysoko, a najlepiej na pierwszym miejscu (śmiech).

Twoja przygoda z biegami górskimi i ultra nie trwa długo, a już często jesteś wymieniany w roli faworytów. Jak się z tym czujesz?

Ciągle uważam, że jestem mało znanym biegaczem. Chyba tylko wasz portal widzi we mnie faworyta (śmiech). Ja mam furtkę bezpieczeństwa, bo nie jestem z krwi i kości biegaczem górskim. Trenuję tam gdzie mieszkam, czyli pod Mińskiem Mazowieckim, a to tereny nizinne. Jednak miło jest gdy kibice i uczestnicy imprez wspierają mnie gdy biegnę na trasie. To też jest trochę środowisko hermetyczne i dobrymi występami można się przebić.

Który z biegów w programie 6. PZU Festiwalu Biegowego mógłby Cie jeszcze zainteresować?

Bieg na 64 km będzie bardzo wyczerpujący i nie jestem go w stanie z niczym połączyć. Jest to wymagający dystans i bardzo niszczący dla mięśni. Mnie najbardziej zainteresowały biegi górskie. Jednak ciekawe wydają się też być zmagania w ramach Życiowej Dziesiątki czy też Koral Maratonie.

Czego możesz życzyć pozostałym uczestnikom 6. PZU Festiwalu Biegowego?

Żeby każdy przeżył swój Dream Run (śmiech).

RZ

fot. Piotr Dymus

Maraton czy triatlon po przeszczepie? To możliwe!

$
0
0

Jan Stępniak (na zdjęciu) zdobywa medale na mistrzostwach Europy i świata. Najlepiej radzi sobie jako pływak, ale szybko dodał do swoich aktywności rower i bieganie. W tym roku ukończył już 1/4 Ironmana w Sierakowie. Zrobił to w czasie 3:32:16 i zajął 1160. miejsce.

Nie robi to na Was wrażenia? A gdy dodamy, że ten zawodnik cierpiał na wrodzoną wadę nerek i po ciężkim przebiegu choroby ostatnią deską ratunku okazał się być przeszczep nerki? Otrzymał go w 2007 r. O sporcie zaczął myśleć tuż po operacji, gdy jego nowa nerka jeszcze nie działała samodzielnie.

Tuż przed startem w 7. PZU Biegu po Nowe Życie w Warszawie zapytaliśmy Jana dlaczego uprawia sport i czemu akurat bieganie uważa za najtrudniejsze z trzech dyscyplin triatlonu.

Czy osoby po przeszczepie powinny uprawiać sport?

Jan Stępniak: Dla osób po przeszczepie aktywność fizyczna jest bardzo ważna. Pozwala nam walczyć o dobre samopoczucie i przede wszystkim zapanować nad otyłością.

Dlaczego otyłość jest problemem osób po przeszczepie?

W grupie leków immunosupresyjnych, które bierzemy, są również sterydy. Ja miałem szczęście. U mnie nie powodują one tycia. Jednak u wielu osób po przeszczepie powodują otyłość. Aktywność fizyczna ma wpływ na metabolizm i samopoczucie. Pozwala nam utrzymać motywację i dobrze planować swój czas.

Czy uprawie sportu po przeszczepie jest w takim razie czymś powszechnym?

Jest taka grupa ludzi, która mówi: „Nie, ja to jestem już tak schorowany, że nie mogę sam po gazetę do sklepu wyjść, nie mogę pracować, ani nic innego robić”. Natomiast zazwyczaj chcemy się cieszyć naszym nowym życiem i korzystać z niego w aktywny, normalny sposób. Czasami nawet dzięki tej drugiej szansie żyjemy lepiej niż przed przeszczepem i nie zawaham się powiedzieć, że czasami lepiej niż niektóre zdrowe osoby.

Po tak poważnej operacji jak przeszczep nerki, na pewno pojawiają się jakieś obawy przed treningiem. Czy u Pana też tak było?

W moim przypadku było tak, że dwa dni po przeszczepie moja nerka jeszcze nie pracowała, a już przysiadł się do mnie koordynator transplantacyjny Andrzej Marciniak - sam po dwóch przeszczepach - i wręczył mi ulotkę Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji. Pamiętam, że mój tata miał wtedy mieszane odczucia. Mówił: „chłopakowi jeszcze nerka nie pracuje, a już go namawiają do sportu”. Andrzej mnie jednak wciągnął w tę działalność i to była bardzo dobra decyzja. Już rok po operacji pojechałem na pierwsze mistrzostwa Polski. Dwa lata później rywalizowałem na mistrzostwach Europy w Dublinie. Pierwsze starty utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak można. Z każdym następnym startem rosła moja motywacja.

I przyszły pierwsze medale, a potem start w triatlonie…

Tak, kiedyś nie pomyślałbym, że mogę ukończyć triatlon na dystansie 1/4 Ironmana, a jednak to zrobiłem. Przed przeszczepem nie byłem tak aktywny fizycznie. Pływałem i coś tam jeździłem na rowerze, ale na pewno nie takim poziomie jak teraz. Operacja była dla mnie momentem przełomowym. Teraz spełniam swoje dziecięce marzenia.

A jak wyglądał pierwszy trening po przeszczepie?

Zapamiętałem pierwsze wyjście na rower. Byłem jeszcze bardzo słaby. Poziom hemoglobiny znacznie się obniżył, ale poszedłem na ten rower. Gdy przejechałem 4 km, byłem już człowiekiem niesamowicie zmęczonym. Wtedy ledwo do domu wróciłem. A teraz mam za sobą triatlon, czyli ok. 45 km na rowerze. To chyba dowodzi, że człowiek po przeszczepie, jeśli tylko nie ma przeciwskazań, może wiele osiągnąć.

Bieganie jest wymagającą dyscypliną dla osoby z chorobą nerek. Czy odpowiednie nawodnienie, poziom elektrolitów lub inne czynniki sprawiają Panu problem?

Bieganie to moja pięta achillesowa. Z tych trzech dyscyplin, ta sprawia mi najwięcej kłopotów. To nawodnienie i cała gospodarka elektrolitami to coś bardzo ważnego dla nas. Musimy o tym pamiętać bardziej rygorystycznie niż biegacze, ale na pewno da się biegać. W stowarzyszeniu mamy maratończyków po przeszczepie. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku wiele rzeczy staje się możliwe.

Bardzo dziękuję i już nie zatrzymuję, bo za chwilę Pan startuje.

Tak, muszę już biec na start…

Rozmawiała Ilona Berezowska

Jacek Szyzdek o ratowaniu biegaczy. „To nieuniknione”

$
0
0

Z prezesem Fundacji „Prometeusz” i ratownikiem medycznym o przygotowaniach służb ratunkowych do zbliżających się dwóch wielkich wydarzeń biegowych w Warszawie.

Rozmowa Roberta Zakrzewskiego

Przed nami dwie duże imprezy, które państwo zabezpieczają - PZU Maraton Warszawski oraz Biegnij Warszawo. Jakie trudności przynoszą ratownikom te imprezy?

Jacek Szyzdek: Biegnij Warszawo i te 10 km to zwodniczy dystans. Niby tylko 10 km. Co to takiego jest - można powiedzieć. Dużo osób startuje nieprzygotowanych. W tygodniu truchtają po 5 kilometrów i zapisują się na bieg. Wszystko byłoby jeszcze dobrze, gdyby cieszyli się udziałem, ale ta adrenalina robi swoje - biegacze chcą być pierwsi, nie ustawiają się w swoich strefach itd.

Biegacze też na to narzekają...

I mają rację, nie tylko jeśli chodzi o sferę czysto sportową. Dramat w „dyszce” zaczyna się na szóstym, siódmym kiloemtrze. Jeśli zwycięży rozsądek i przechodzimy do marszu, to nasze zdrowie nie ucierpi. Jeśli jednak biegniemy do końca na maksa, to dotrzemy tak do najgorszego momentu zmagań – w przypadku Biegnij Warszawo chodzi o zbieg od ambasady francuskiej w stronę stadionu Legii. Osoby niewytrenowane mają tu niesamowicie wysokie tętno. Jeśli biegnie się na tachykardii i tętno oscyluje w granicach 200-240 uderzeń na minutę, to nie ma możliwości, by organizm był właściwie dotleniony. Zaczynają się problemy neurologiczne, ludzie trafiają do naszych punktów...

A co z maratończykami?

Tu startuje podobna liczba uczestników, więc frekwencja nie jest problemem. Jest nim dystans. Wiele osób nie jest dobrze przygotowanych, Zwłaszcza tych, które biegną dłużej przedziale w czasowym od 4 godzin do ostatniego zawodnika. Po 30. kilometrze zmęczenie jest już bardzo duże...

Jak przygotowujecie się na takie osoby?

Z Biegnij Warszawo jest o tyle łatwo, że pod względem logistycznym mamy przetestowany plan działań. Biegniemy na tej samej trasie. Ale mapa nie oddaje rzeczywistości, więc trzeba było ją objechać i to kilka razy.

A może przebiec, żeby wczuć się w biegaczy?

W ratownictwie medycznym praca jest ciężka i często trzeba to odreagować poprzez aktywny tryb życia. My się staramy, żeby 60 procent naszego personelu było biegaczami. Oni zupełnie inaczej pracują, potrafią dać wsparcie psychiczne uczestnikom imprez i wykorzystać częśto te uniejętności by im pomóc.

Uważam też, że trzeba „machnąć ręką” na ambulansy...

Dlaczego?

Karetki służą tylko do ewakuacji pacjenta. Nigdy nie będzie pierwsza przy poszkodowanym, bo do niego nie dojedzie. Liczba biegaczy jest coraz większa. Śrubujemy rekordy 5 000, 10 000, 12 000 biegaczy.... Jak przez taki tłum ma się przebić ambulans? Tu potrzebny jest skuter czy też hulajnoga. Te pojazdy wielokrotnie ratowały zdrowie pacjenta. Mieliśmy sytuację, gdy pacjent zatrzymał się oddechowo i dotarł do niego pierwszy ratownik na elektrycznej hulajnodze. Na tych pojazdach poruszają się osoby starannie rekrutowane, kierownicy zespołów. Ci ludzie są nauczeni samodzielności i szybkiego podejmowanie decyzji.

Jak ustalacie ile osób potrzebnych będzie do obsługi danego biegu? Na podstawie dystansu? Frekwencji?

Mamy wewnętrzny przelicznik. Nie ma żadnego rozporządzenia jak powinien być zabezpieczony bieg uliczny. Ba, bieg to nawet nie jest nawet impreza masowa. Wszystko zależy od dobrej woli organizatora. 

Jest tylko rozporządzenie ministra zdrowia dotyczące zabezpieczenia imprezy masowej. Ale ono powstało na potrzeby zabezpieczenia Euro 2012, więc nie jest adekwatne do biegów. Tu jest inna hierarchia i struktura zabezpieczenia.

U Nas plan zapewnia dyrektor medycyny ratunkowej Robert Sowiński – lekarz z olbrzymim doświadczeniem. Na mecie mamy wydzielony punkt medyczny; pracują tu lekarze o nowej spajalności lekarza medycyny ratunkowej. Oni dyżurują też na SOR-ach w deficycie czasu, przez co maja dużą wiedzę o tym jak ratować poszkodowanych.

Jak w szczególe będziecie zabezpieczać stołeczne biegu?

Podczas Biegnij Warszawo będziemy mieli 6 miejsc do tlenoterapii, defibrylacje z możliwością teletransmisji na odziały kardiologiczne, mechaniczne urządzenie do masażu klatki piersiowej. Będziemy mieli też 3 hulajnogi elektryczne zaopatrzone m.in. w tlenoterapie. Jeszcze lepiej zaopatrzony jest nasz skuter ratunkowy, który posiada manualny defibrylator. Na trasie będą 3 zespoły.

Masa sprzętu i ludzi...

Na początku organizator pytał nas czy aby nie przesadzamy. Po co tyle sprzętu, tyle ludzi? Wystarczy przecieżkaretka. Życie zweryfikowało, że to nie jest prawda. Takie zabezpieczenie musi być, żeby ludzie czuli się bezpiecznie....

Czy jest coś, czego pan obawia się Pan najbardziej przed biegiem?

Nagłego zatrzymania krążenia. Tego, że serce przestanie bić. Biegacz nie może umrzeć na ulicy. To jest XXI wiek. Mamy ambulans, który jest przy punkcie medycznym po to, by przewieść pacjenta do szpitala na odział hemodynamiki. Nauka wskazała, że najczęstszą przyczyną śmierci jest zatkanie tętnicy wieńcowej. Trzeba więc zrobić angiografie, zobaczyć gdzie jest blokada i usunąć. Pacjent będzie żył. Musimy patrzeć do przodu...

Jak można pomóc gdy zobaczymy, że inny uczestnik biegu ma problemy ze zdrowiem?

Podczas Biegnij Warszawo wprowadzamy - na każdym numerze startowym - numer alarmowy: 887- 102-112. Dzwoniąc tu biegacze dotrą z informacją o poszkodowanym do centrum, które będzie zlokalizowane przy linii mety. Mamy połączenie ze wszystkimi jednostkami na trasie i wydamy odpowiednie dyspozycje. W tym roku każdy patrol i ambulans posiadał będzie znacznik GPS, który jeszcze bardziej pomoże nam w odpowiedniej alokacji zasobów. Czyli ratowników.

Obserwujmy otoczenie...

Tak, zdecydowanie. W tym miejscu muszę przyznać, że biegacze są jak jedna wielka rodzina i panuje wśród nich wielka solidarność. Tylko pierwsza grupa idzie na wynik i rekordy. Jeśli ktoś ma problemy to po prostu zapytajmy co się dzieje. Jeśli kto już stracił przytomność, zadzwońmy pod numer alarmowy i zostańmy przy tej osobie. Dyspozytor zapyta czy poszkodowany oddycha, czy jest przytomny, na którym kilometrze się znajdujecie, jaki charakterystyczny obiekt macie w okolicy... Od razu wysyłamy też do Was pomoc. Do czasu przybycia prosimy o pozostanie przy poszkodowanym. Musze przyznać, że ludzie Nas słuchają, zostają przy poszkodowanym. Otaczają troską nawet nieznajomych kolegów z trasy....

Czego życzył by pan uczestnikom zbliżających się imprez?

Rozsądku. Żeby trenowali do biegów. Niech traktują bieganie jako przyjemność, a nie katorgę. Nie trzeba za wsze cenę bić rekordów. Tego życzy załoga Fundacji Prometeusz.

Oby w niedzielę i kolejnych dniach było dla Was jak najmniej pracy....

To nieuniknione. Wiemy, że wypadków i różnych zdarzeń w polskich biegach jest coraz więcej. Tu jednak pracuje elita jeśli chodzi o ratownictwo. Życzę więc moim kolegom, by każdy pacjent szybko znalazł się w naszych rękach. Bo wiemy, jak mu pomóc...

RZ

Janina Rosińska: "Uciekłam grabarzowi spod łopaty"

$
0
0

Ma na swoim koncie 366 maratonów i setki innych startów. Nic nie byłoby w tym dziwnego, że liczy sobie już 79 lat i startować zaczęła dopiero po pięćdziesiątce. Janina Rosińska, emerytowana nauczycielka geografii i wychowania fizycznego pobiegła w niedzielę w 7. Sądeckiej Dysze o Puchar Newagu.

Jak przyznaje pani Janina, je starty w licznych zawodach, to nie tylko sport i rekreacja, ale również walka o równouprawnienie kobiet i seniorów podczas zawodów. Pochodząca z Pabianic biegaczka ma nawet swoje własne muzeum, w którym znajduje się ponad 1000 medali i 500 pucharów. Z Janiną Rosińską rozmawiamy o jej sportowej pasji.

Jak biegło się Pani dystans ze Starego do Nowego Sącza?

Biegło mi się dobrze, z tym że mam już swoje lata i nie mogę biec takim tempem jak młodzi, ale cieszę się, że zmieściłam się w limicie. Jestem zasłużoną biegaczką świata, bo startuję nie tylko w Polsce. Jestem wielokrotną Mistrzynią Polski, Europy i Mistrzynią Świata w swojej kategorii. W 2011 byłam Mistrzynią Świata w kalifornijskim maratonie. W tym roku w Polsce mam już siedem złotych medali w swojej kategorii.

Jaka to kategoria?

Obecnie 75+, przy czym tutaj mnie zlekceważyli, bo upominałam się o swoją kategorię. Bieg jest dla wszystkich. Konstytucja mówi, że szanujemy wszystkich i nie ma żadnej dyskryminacji.

Od kiedy Pani biega?

Biegam od pięćdziesiątego roku życia. Mam ukończone 366 maratonów, biegi dwudziestoczterogodzinne i dużo setek. Na początku wygrywałam mniejsze maratony w Niemczech. Biegałam na Hawajach, biegałam w Nowym Jorku, Berlinie, Hamburgu i w wielu innych miastach.

Pani „życiówka” w maratonie to...

3 godziny 25 minut.

Ile trenuje Pani w tygodniu, żeby mieć taką formę?

Teraz tylko maszeruję. W styczniu uciekłam grabarzowi spod łopaty. Uratowali mnie, bo miałam szczęście, że stało się to w Warszawie i zaraz trafiłam do kliniki Akademii Medycznej. Uratowali mnie jak księżniczkę. Żyję i biegam z rozrusznikiem.

Bliscy nie mają Pani za złe, że tak ryzykuje?

Proszą, żebym nie biegała, ale ja już dwa miesiące po wszczepieniu rozrusznika pojechałam po trzy medale na Halowe Mistrzostwa Europy. Po trzech miesiącach sprawdzali mi rozrusznik i powiedzieli, że dobrze pracuje i mogę biegać.

Ją radę mogłaby Pani dać seniorom odnośnie aktywności fizycznej?

Kto lubi sport niech biega, kto nie lubi biegać nich nie zaczyna. Przestrzegam, bieganie jest jak narkotyk, nie da się go oduczyć! 

Rozmawiał Janusz Bobrek / Sądeczanin.info

Dominika Stelmach po drugim miejscu w B7D w Krynicy: „Będę się uczyła biegów ultra”

$
0
0

Dominika Stelmach to była Mistrzyni Polski na Długim Dystansie w biegach górskich z 2011 roku. Ale jej wynik w tegorocznym Biegu 7 Dolin 100 km, czyli drugie miejsce z czasem 11:13:39, to jedna z największych niespodzianek krynickiej imprezy. W jakich okolicznościach do niej doszło? Jaka przyszłosć czeka warszawską biegaczkę w świecie ultra? Zapytaliśmy.

Jak oceniasz swój występ w Biegu 7 Dolin w kontekście swojej biegowej przyszłości?

Dominika Stelmach: Jest to dla mnie duża nauka i cenne doświadczenie. Popełniłam chyba wszystkie błędy jakie można było popełnić, spokojnie mogłam mieć lepszy czas na mecie. Oczywiście to, co zrobiła Ewa Majer zwyciężając wśród kobiet i będąc tylko za dwoma mężczyznami w generalce, to jakiś kosmos. Jednak ja mogłam być znacznie bliżej jej czasu (9:41:52 - red).

Jak to? Wasza historia startów, doświadczenia, są nieporównywalne...

Zgadza się, ale.. będę się uczyła biegów ultra, bo to mnie wciągnęło. Tym bardziej, że takie bieganie też nie zabija szybkości. Dwa tygodnie po „setce” w Krynicy pobiegłam 5 km na poziomie 18 minut. W ten weekend 10 km w Grand Prix Warszawy w 37 minut, a Biegnij Warszawo - 37:53 (na zdjęciu). Czuję, że szybkość rośnie!

Artur Jabłoński w spódnicy?

(śmiech) Wydaje mi się, że będę w stanie łączyć biegi uliczne i ultra. Mam nadzieje, że kiedyś pobiję rekord Polski na 100 km (najlepszy wynik w kraju należy od z Supermaratonu Calisia w edycji 1995 do Ewy Kępy i wynosi 8:37:40 – red.)

Mówiłaś o błędach. Co działo się przez te 100 km w Krynicy?

Myślałam, że zejdę na samym początku. Po pół godziny biegu a współpracy odmówiła mi „czołówka”. Miała baterie, była w domu i myślałam, że wytrzyma. Niestety. Zostałam na prawie 2,5 godziny bez światła w nocy. Było to mocno przygnębiające. Nawet jeśli próbowałam się do kogoś podczepić, to na zbiegach, tego z światła nie było nic widać.

Nie zazdrościmy...

Dla mnie to był trudny czas. Do momentu, gdy nie znalazł się pan, który nie pozwolił mi biec przed sobą. Wtedy straciłam jednak dużo. Gdy zaświtało, zaczęłam wyprzedzać zawodników. Zaczęło mi to nawet bardzo dobrze iść, aż... się zgubiłam (śmiech). Najpierw raz, potem drugi. Gdy się dowiedziałam się, że Ewa jest godzinę przede mną, a kolejna zawodniczka godzinę za mną, to trochę motywacja do szybkiego biegania spadła...

No właśnie. Startujesz w biegach ulicznych i tu odległość do rywalki łatwo ocenić. Na „ulicy” rywala ma się o kilka metrów od siebie, o kilka kilkanaście sekund. W biegach ultra to wygląda zupełnie inaczej. Trudno się przestawić?

W biegach ultra rywali nawet często nie widać przez ukształtowanie terenu. A nawet gdy ich widać, to trudno ocenić jaki dzieli Nas dystans. To na pewno wpływa na motywację. W Krynicy jako wyzwanie postawiłam sobie czas 10 godzin i 20 minut. Myślałam, że te 6 minut na kilometr będę biegła. Wyszło prawie godzinę wolniej. Gdyby nie błędy które popełniłam, byłoby lepiej. Muszę się też nauczyć odżywiania na trasie.

Banany i żelki to za mało...

Odzywianie to kolejna rzecz, którą poznajemy tylko na sobie. Ja nie toleruję żeli, muszę więc próbować z naturalnymi rzeczami. Przy 10 godzinach biegu jest to potrzebne.

W Krynicy okazało się też, że jestem fatalną „zbiegaczką”. Tragedia.

Aż tak źle?

Po upadku na Maratonie Karkonoskim boje się zbiegać. Dopóki się nie odblokuje, będę dużo traciła w tych fragmentach trasy. Może się przełamię w Ultramaratonie Bieszczadzkim (11 października ok.53 km - red.).

A BPS? Trening na co dzień? Jak przygotowywałaś się do biegu w Krynicy?

Dwa tygodnie przed imprezą byłam w Lądku i biegałam po trasie Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Jest to dobre miejsce na urlop. Byłam z dziećmi, był to więc dla mnie podwójny trening (śmiech). Na czczo pobiegłam tam sprawdzające 50 km. Wyszła mi średnia 4:59 min/km. To mnie utwierdziło w ty, żeby wystartować w Krynicy.

Bieg 7 Dolin to 100 km...

Nie ma co ukrywać, że pomiędzy 50 a 100 km jest duża różnica. W biegach ultra wszystko zaczyna się w drugiej połowie biegu. Nie mówię tu tylko o przygotowaniu, z czasem pojawiają się odciski, coś nas obciera. To nie jest dystans, w którym nawet jeśli mamy ulubione buty to możemy powiedzieć z całą pewnością nic się nie zdarzy. Wystarczy, że stopa ustawi się kilka razy na kamieniu i walczysz z kolejnym bólem. Dlatego ja biegłam z dodatkową obawą, żeby nie mieć żadnego urazu, bo ubiegły rok miałam stracony z powodu kontuzji.

Skąd w ogóle pomysł na biegi ultra?

Biegi ultra są bardzo przyjemne i przeurocze. Biegają tu wspaniali ludzie. Chociaż nie podzielam większości motywacji z książki państwa Dołęgowskich, to jest to fantastyczna lektura. Pokazuje, że możemy mieć różne powody, by odpowiedzieć na pytanie „dlaczego biegam ultra”. W górach jest wszystko co kochamy, dlatego chcemy tam wracać.

Przed Tobą Ultramaraton Bieszczadzki. Jaki plan na ten bieg?

Jeśli na „setce” w Krynicy się trochę oszczędzałam, to tam chcę pobiec na maksimum swoich możliwości. Mam nadzieję, że okoliczności się tak się złożą że będzie dobrze. Mam rozpisany crossfitowy trening, żeby ćwicząc w mieście stać się biegaczką górską (śmiech)

Ruszyły zapisy do przyszłorocznej edycji Wing For Life? Ty jako ubiegłoroczna zwyciężczyni możesz wybrać sobie miasto w którym wystartujesz. Kierunek już wybrany?

Rozmawialiśmy już z Bartkiem Olszewskim (zwycięzca polskiej edycji – red) i chyba polecimy do Australii. Pozostałe miejsca są mniej egzotyczne. Z tego co wiem, najwięcej zwycięzców wybiera właśnie Australię. Tam na pewno będzie wysoki poziom. Szkoda, że wypadła Nowa Zelandia, bo postawiła bym na ten kraj...

Powodzenia!

Rozmawiał Robert Zakrzewski


[WIDEO] Świerc na spytkach: "Hercog zdradził..."

$
0
0

Marcin Świerc odpoczywa po trudach jakże udanego sezonu. Nam opowiedział o tym wszystkim, co spotkało go w 2015 roku na polskich i zagranicznych trasach... i nie tylko. 

Poniżej zapowiedź naszej rozmowy. Tu fragment dotyczący biegów ulicznych. Jest... ciekawie!

Pełny materiał opublikujemy niebawem. Zapraszamy!

red. 

Adrian Błocki: „Po zakończeniu kariery spróbuję biegów ultra”

$
0
0

Jest mistrzem Polski w chodzie na 50 km z 2013 roku i wicemistrzem kraju z ubiegłego roku. Starował na Mistrzostwa Świata w Pekinie, a obecnie przygotowuje się do Igrzysk w Rio de Janeiro. - Plan minimum to czołowa ósemka i zrobienie nowej „życiówki”. A plan maksimum... to medal. – mówi Adrian Błocki. W przyszłości nasz olimpijczyk marzy o starcie w biegach ultra.   

Zajął pan w Pekinie 11 miejsce w chodzie na 50 km i był najlepszym z Polaków. Przy okazji z czasem 3:49:11 ustanowił rekord życiowy. To musiała być udana impreza? 

Faktycznie. Jednak ja się nie skupiałem na tym, żeby być najlepszym z Polaków. To nie są Mistrzostwa Polski tylko Mistrzostwa Świata.  Tu koledzy z reprezentacji w momencie startu też są moimi rywalami. Interesowało mnie, żeby być jak najwyżej w całej stawce. Moim planem było, żeby zająć miejsca od 8 do 12 oraz zrobić „życiówkę” . Udało się. 

Kariera dzięki temu występowi nabrała rozpędu?

Przede wszystkim mam większy komfort psychiczny, bo uzyskałem minimum olimpijskie. Będę je jeszcze chciał potwierdzić w marcu podczas Mistrzostw Polski. To mi da pewność, że pojadę na Igrzyska. Mamy tylko trzy miejsca a chętnych do wyjazdu jest z sześć osób. Każda jest w stanie wypełnić minimum. Teraz mam roztrenowanie. Pozwalam sobie na starty w takich imprezach jak Wybiegaj Sprawność. Bardzo podoba mi się ta inicjatywa. 

Jak zaczęła się pana przygoda z chodem sportowym?

Namówiła mnie mama. Wpływ miał też profil mojej szkoły. Cała klasa w gimnazjum zaczęła...  biegać. Poszliśmy wprawie wszyscy do klub lekkoatletycznego. Przez dwa lata trenowałem biegi jednak w pewnym momencie trenerzy spytali się, czy nie spróbuję chodu. Predestynowała mnie do tego technika. Co prawda osiągałem całkiem niezłe szybkości,w biegu ale „siedziałem” nisko na biodrach. Okazało się, że mam dryg do marszu i to jest to dla mnie lepszy rozwiązanie.     

Czy to prawda, że chodziarze w trakcie kariery nie biegają za dużo?

Ja staram się mało biegać. Dlatego, że to psuje mi technikę chodu. Różnica między chodem sportowym, a biegiem jest taka, że w biegu używa się głównie mięśni czworogłowych, czyli zupełnie innych partii mięśniowych niż w chodzie. Druga sprawa jest taka, że z moją wytrzymałością powinienem mieć dużo lepsze wyniki w bieganiu. (śmiech) My cały trening robimy w marszu, więc nawet nie biegam w okresie przygotowawczym. Tak samo jestem w stanie się zmęczyć chodząc. 

Może po zakończeniu kariery sportowej planuje pan kontynuować przygodę ze sportem startując np. w maratonach? 

Póki co skupiam się na marszach. Jednak w przyszłości po zakończeniu kariery chodziarza chciałbym spróbować się w biegach ultra. To jest coś co mi się podoba. Te długie dystanse i warunki, w jakich się biegnie. Ja startuję na 50 km a to już jest ponad maraton. Nie będę więc już skracał kilometrażu tylko go wydłużał. Bardzo mi brakuje tego, że na treningu ruszam i wracam po kilku godzinach. Ja muszę ćwiczyć na dosyć płaskim terenie i utwardzonym. Dlatego bardzo podoba mi się pomysł biegu Ultra Trail du Mont-Blanc. Może nie wystartowałbym na 170 km, ale na któryś z krótszych dystansów. To jest moje marzenie na później.  

Często trasy w chodzie prowadzą po pętlach. Robiąc 50 km na kilku okrążeniach o czym się wtedy myśli? 

Pętle są często nudne. Staram się skupić na tym jak się czuje, co i jak rozgrywają zmagania. Ktoś powiedział, że Słowak Matej Toth w Pekinie szedł jak zaprogramowany. Był zupełnie wyłączony. On tylko widział trasę i punkt  z napojami odżywczymi.  Ja też w Pekinie miałem taki moment, że przed pewien czas byłem tak wyłączony i skoncentrowany. To jest fantastyczne gdy się skupiamy na tym co jest teraz. To pomaga przetrwać tak długi dystans. W przypadku chodziarzy to są prawie 4 godziny.    

Czego można życzyć panu na koniec rozmowy?

Moim głównym celem na przyszły rok są Igrzyska w Rio, Wystartuje na dystansie 50 km. Plan minimum to czołowa ósemka i zrobienie nowej „życiówki”. A  plan  maksimum... to medal. (śmiech)

Dziękuje bardzo za rozmowę i życzymy powodzenia. 

Dziękuje bardzo. 

Rozmawiał Robert Zakrzewski

Fot: www.facebook.com/AdrianBlocki

Marcin Świerc ocenia i planuje. "To, co chciałem..." [WIDEO]

$
0
0

Z najlepszym polskim biegaczem górskim i ultramaratończykiem rozmawialiśmy m.in. o Biegu 7 Dolin, w którym obronił tytuł Mistrza Polski w Ultramaratońskim Biegu Górskim, Pucharze Świata Skyrunning i wyśmienitym czwartym miejscu w cyklu, planach startowych na sezon 2016, pracy trenera, biegach górskich czy... ulicznych w naszym kraju. 

Nie zabrakło także pytań o sportową przyszłość ​ naszego mistrza. Zaparzcie kawę, włączcie nasze wideo i posłuchajcie.

GR, MGEL

Emil Dobrowolski - od... nielegalnego maratonu do wygranej w 16. PKO Poznań Maratonie. "Wierzyłem"

$
0
0

Zwycięstwo w 16. PKO Poznań Maratonie dla zawodnika LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża było... dopiero pierwszym triumfem na królewskim dystansie w karierze. Na sukces pracował długo, a sam Poznań chciał zdobyć już kilka razy.

Był to Twój czwarty start w Poznaniu. W 2011 i 2013roku zajmowałeś czwarte miejsce, rok temu byłeś drugi. Tendencja była rosnąca i kwestią czasu wydawała się wygrana. Czyli do czterech razy sztuka?

Emil Dobrowolski: Była taka potrzeba to wygrałem (śmiech)!. A tak naprawdę, to w myślach wierzyłem w zwycięstwo, bo zaproszeni Kenijczycy nie mieli rewelacyjnych życiówek. Trzeba przyznać, że ja też nie miałem dużo lepszego wyniku, jednak maraton rządzi się swoimi prawami i różne rzeczy mogą się wydarzyć. Poza tym to na czasie, a nie zwycięstwie zależało mi w Poznaniu najbardziej.

Czy obejmując prowadzenie miałeśświadomość, że po raz ostatni Polak wygrywał w stolicy Wielkopolski aż 9 lat temu? Myślałeś o Janie Białkui jego 2:16:21?

Wiedziałem, że ostatnich kilka biegów wygrywali Kenijczycy. O 2006 roku dowiedziałem się za metą. Obejmując prowadzenie myślałem o tym, by zrobić przewagę i zniechęcić Kenijczyka do pościgu. Wierzyłem też w możliwość zrobienia rekordu trasy, a nawet minimum olimpijskiego (2:11:30 – red.).

Jak chciałeś rozegrać ten bieg? Bardzo dobrze współpracowało Ci się z Szymonem Kulką...

Do Poznania jechałem z zamiarem ataku na minimum olimpijskie. Pomóc mi w tym miał „zając”, a ponieważ wystąpiły problemy ze znalezieniem organizatorowi odpowiedniej osoby, poprosiłem Szymona Kulkę o wsparcie. Miał poprowadzić pierwszą połowę dystansu.

Ponieważ jednak Szymon świetnie wykonywał swoją robotę, równo prowadząc mnie przez cały półmaraton, dogadałem się z nim podczas biegu, żeby spróbował pomóc mi jeszcze przez kilka kilometrów. Dlatego doprowadził mnie do 25. kilometra. Do tego punktu dwukrotnie doganialiśmy prowadzących Kenijczyków, którzy widząc Nas ruszali w mocną przebieżkę. Ja trzymałem równe tempo i dopiero na 33. - 34. kilometrze dogoniłem pierwszego zawodnika. Potem lekko podkręciłem tempo, by go zgubić.

Był to Twój pierwszy wygrany maraton, co może być dla kibiców prawdziwym zaskoczeniem. Jaka była twoja droga do tego ważnego momentu?

Trenuję już od czwartej klasy szkoły podstawowej. Poszedłem wtedy do klasy sportowej z pięciobojem nowoczesnym, czyli bieganie było jedną z moich konkurencji. Później przeniosłem się na biathlon letni, w którym zdobyłem sporo medali Mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych. W wieku 18 lat postanowiłem pobiec swój pierwszy maraton. Nie miałem wtedy większego pojęcia o treningu, na start zdecydowałem się dwa tygodnie przed imprezą (śmiech). Wystartowałem bez numeru startowego, bo nie stać mnie było na wysoką opłatę...

Jak Ci wówczas poszło?

Skończyłem bieg w czasie 2 godziny i 49 minut. Stwierdziłem, że to jest mój dystans, tylko muszę więcej potrenować. Rok później przygotowania zacząłem kilka miesięcy przed maratonem. Ciągle bez większej wiedzy. 30 km pokonałem w tempie na 2:34.00, po czym... zacząłem marszobieg. Pamiętam, że jeden kilometr złapałem w 14 minut i miałem ciemno przed oczami. Czas na mecie - 3 godziny i 3 minuty - skłonił mnie do udania się do trenera, który to wszystko uporządkuje. Pierwszy maraton na poważnie „poleciałem” w 2010 roku w Dębnie. W moim wyczynowym debiucie zdobyłem brązowy medal Mistrzostw Polski (ówczesny rekord życiowy 2:20:43 - red).

Często, gdy dzielisz się z wrażeniami po swoim biegu pada słowo kolka. Nie ominęła Cię podczas 2. BMW Półmaratonu Praskiego, pojawiła się także w Poznaniu? Znasz receptęna tę dolegliwość?

Kolki towarzyszyły mi chyba w każdym maratonie. W większości był to ból do wytrzymania, szybko przechodził. W zeszłym roku w Poznaniu złapała mnie zupełnie inna kolka. Zaczęła się na 25. kilometrze i trwała przez 10 km. Była tak mocna, że biegłem mocno pochylony. Dziwiłem się wtedy, że nikt mnie nie wyprzedza. Dobiegłem wtedy do mety bez większego zmęczenia, zły, że przez kolkę puściłem czołówkę. Myślałem wtedy, że to może wina żeli.

Historia powtórzyła się w tym roku na BMW Półmaratonie Praskim, gdzie... nie stosowałem żeli. Po 15. kiloemtrze zacząłem truchtać po 3:40 min./km, znowu dobiegając do mety jakbym kończył trening. Po biegu znajomy fizjoterapeuta powiedział mi, że może to być wina przepony i polecił ćwiczenia, które mogą pomóc. W minioną niedzielę również towarzyszyły mi kolki, ale nie były na tyle mocne, by znacząco wpłynąć na wynik biegu.

Ubiegły sezon przyniósł Ci wiele medali Mistrzostw Polski. Uznałeś go wtedy za najlepszy w karierze. Teraz wygrałeśłmaraton w Dallas i Poznań Maraton z nowążyciówką 2:13.50. Na koncie masz też srebro Otwartych Mistrzostw Polski w biegu na 5 km. Jaki był więc ten rok?

Już mogę powiedzieć, że najlepszy w karierze. Mimo, że jeszcze się nie skończył. Wprawdzie mam tylko jeden medal Mistrzostw Polski, ale poprawiłem wszystkie rekordy życiowe od 5 km do maratonu. Zająłem kilka miejsc na podium dużych biegów, odniosłem też między innymi dwa wspomniane zwycięstwa.

Twoja maratońska życiówka - 2:13.50 - pozwoliłaby Ci obronić tytułWicemistrza Polski na królewskim dystansie. Żałujesz trochę, że forma nie przyszła na wiosnę?

Każdy maraton jest inny. Trasa, obsada, pogoda mają wpływ na przebieg rywalizacji. Nie wiadomo czy w zeszłą niedzielę na trasie w Warszawie w panujących tam warunkach pobiegłbym podobnie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba się nastawić na przyszłoroczne Mistrzostwa Polski.

Od 2013 roku w maratonie startujesz bardzo regularnie – dwa razy do roku. W 2015 roky był to Orlen Warsaw Marathon i PKO Poznań Maraton. Czy w przyszłym roku wrócisz do Wielkopolski bronić tytułu? A może kusi Cię jakiś zagraniczny maraton?

Każdy start w maratonie wymaga przemyślenia wszystkich za i przeciw. Trasa, prowadzenie, nagrody, obsada i warunki startu mają wpływ na wybór. Przyszły rok to rok olimpijski. Jeśli udałoby mi się zakwalifikować do startu w Rio, pewnie odpuściłbym sobie jesienny maraton. Poznań zaliczyłem już 4 razy, chętnie tu wracałem. Teraz mam dodatkowy argument, żeby spróbować powtórzyć zwycięstwo.

Ostatecznie minimum do Rio wynosi 2:11:30. Szanse na udział w imprezie ma też najlepszy zawodnik Mistrzostw Polski z wynikiem 2:12.30. Jak oceniasz swoje szanse na bilet do Brazylii?

Zawsze byłem ambitnym zawodnikiem. Start w Igrzyskach to marzenie większości sportowców. Moim też, więc zamierzam po raz kolejny na wiosnę spróbować atakować minimum. Decyzja PZLA jest jak najbardziej słuszna. To poprzednie minimum powinno być zaskoczeniem dla wszystkim, bo mimo, że potęgą światowego maratonu nie byliśmy, to mieliśmy jedno z najtrudniejszych minimów (2:10:30 - red).

Dziękuje bardzo za rozmowę. I raz jeszcze gratulujemy wygranej. Bardzo ważnej dla naszego biegowego środowiska.

Dziękuje bardzo.

Rozmawiał Robert Zakrzewski

Biegowe sukcesy, porażki i marzenia ministra Borysa Budki. „Kiedyś się uda”

$
0
0

Z biegającym Ministrem Sprawiedliwości Borysem Budką rozmawiamy w Radzionkowie, kilka chwil po zwycięskim biegu jego drużyny w Sztafetowym Maratonie Miast i Gmin.

Co było najpierw, polityka czy bieganie?

Oo, zawsze bieganie!

Jak ono się zaczęło?

Na początku był świetny nauczyciel WF-u, który przekonał mnie do tego, że można biegać i nawet z osób bez talentu do aktywności fizycznej da się zrobić w miarę przyzwoitego biegacza. W podstawówce byli koledzy, pierwsze zawody szkolne, sztafety… Tak to się zaczęło. Było mistrzostwo Śląska na 500m i wicemistrzostwo na 1000m. Ale to był fajny poziom na Śląsku, zrozumiałem, że nie ma szans na zawodowstwo. Stwierdziłem, że fajnie to kontynuować przez studia i biegać od czasu do czasu jakiś bieg uliczny. Jeszcze później pomyślałem, że fajnie zaliczyć pierwszy maraton. Teraz mam ich dziesięć.

Z jakim rekordem?

W 2009 roku pobiegłem mój siódmy maraton w 2:39:03. To było porządne bieganie, ale też trochę inna praca. Miałem więcej możliwości odpoczynku i nie taki zwariowany kalendarz jak teraz. Czasu na bieganie miałem dużo, dużo więcej niż obecnie.

No właśnie, jak Pan godzi zawodowe obowiązki z treningami?

Nie mam tyle czasu, ile bym chciał. Staram się biegać minimum cztery razy w tygodniu, ale nie jest to, niestety, żaden przemyślany plan treningowy. To raczej bieganie zabawowe, czyli do godziny, czasem mam tylko 40 minut. Czasami uda się pobiegać coś szybciej, ale nie jest to systematyczne. Mój plan minimum na teraz, to cały czas utrzymywać formę, żeby umieć przebiec poniżej 40 minut dychę. Na razie udaje mi się to robić. Ale przy tej mizerii czasowej półmaraton czy maraton… nie porywam się na to.

A jest jakiś plan maksimum, jakiś cel?

Chciałbym przez zimę przygotować się do maratonu. Tylko dla mnie, przy mojej życiówce, minimum przyzwoitości to jest pobiec w granicach trzech godzin. A przygotować się do trzech godzin to już nie takie proste. To kwestia weekendu, pogodzenia treningów z rodziną. Trudno, żebym spędzał trzy godziny w lesie, mając dla rodziny tylko weekend. Ten maraton na wiosnę nie jest moim celem życiowym, choć dużo lepiej się trenuje, jeśli jest jakiś wyznacznik, rozpisany plan,

Ma Pan jakieś marzenie biegowe? Konkretny czas, bieg, wyjątkowe miejsce?

Jestem realistą i wiem, że wybieganie nowego rekordu życiowego będzie bardzo trudne. U mnie to była kwestia kilku lat konsekwentnego treningu. Ale z pewnością są te wielkie maratony, w których chciałbym wziąć udział: Berlin, Nowy Jork. To na zasadzie, że być może kiedyś się uda. Teraz chciałbym po prostu jak najdłużej biegać i znajdować czas na starty w imprezach lokalnych i charytatywnych. Z racji zajmowanego stanowiska mogę te biegi charytatywne trochę bardziej rozpropagować i na szczęście nikt nie posądza mnie o politykę, bo biegaczem jestem od bardzo dawna. Wiadomo: biegaczem się jest a politykiem czy ministrem się bywa.

Nie pociągają Pana starty w biegach terenowych, górskich, ultra?

Nie jestem siłowcem, więc biegi przełajowe to dla mnie problem. Jestem raczej rytmowcem, który najlepiej czuje się na asfalcie, takim bez górek. Nigdy też nie kusiły mnie biegi ultra, choć mówią, że to przychodzi z wiekiem. Mam wielu znajomych, którzy mówią: musisz spróbować. Na razie jestem za młody i za strachliwy na takie rzeczy. Ale może kiedyś jakiś bieg w stylu Runmaggedon…

Jakie są Pana największe biegowe sukcesy?

Ten 2009 rok, kiedy po bardzo intensywnej zimie udało mi się przebiec pierwszy Silesia Marathon, bardzo trudny, w 2:39:03 i stałem na podium jako druga osoba ze Śląska. Tydzień wcześniej pobiegłem też „dyszkę” poniżej 34 minut. To najlepsze momenty. Kiedyś byłem siódmy w półmaratonie w Reykjaviku, trzeci w półmaratonie Silesia. Wśród amatorów udawało się czasem nawet stanąć na podium, ale to nie było celem. Celem były czasy. Złamanie 2:40 w maratonie było marzeniem. Zaczynałem od 3:30 w pierwszym maratonie.

A porażki?

W 2012 roku podczas przygotowań do ostatniego maratonu popełniłem jakiś błąd treningowy. To największa porażka, bo z 1:24 na połówce zrobiło się 3:03 na mecie. Jeszcze nigdy w życiu mnie tak nie postawiło. Do teraz nie wiem, jaki błąd popełniłem, ale myślę, że to było mało odpoczynku.

Taki czas to porażka?

Gdybym to biegał teraz, jako minister, to byłoby niezwykłe. Ale wtedy uczyłem na uczelni dwa dni w tygodniu, kończyłem aplikację i byłem radnym, gdzie sesje przypadały co dwa tygodnie. Dało się to wszystko skomponować z planem treningowym. Udało mi się nawet pojechać trzy razy na obóz, do Tylicza, Szklarskiej Poręby. Mogłem wtedy wygospodarować po tygodniu czasu. To był też któryś kolejny maraton, biegałem jeden rocznie i schodziłem po kilka minut z czasu. Miałem świetną pracę, która pozwalała mi wygospodarować czas. Dlatego podziwiam ludzi, którzy pracują w kopalni, stolarni po dziesięć godzin i jeszcze robią codziennie treningi.

Są takie momenty, kiedy musi Pan wybierać między bieganiem a zrobieniem czegoś dla poprawy swojego wizerunku politycznego, na przykład spotkaniem z wyborcami?

Uważam, że tam, gdzie są obowiązki, nie chce powiedzieć górnolotnie - państwowe, ale zawodowe, nie mogę biegania postawić ponad nimi. Nie przesunę spotkania z panią premier, bo mam trening. Ale w weekendy staram się być z rodziną i zwykle jeździmy razem na biegi. Dzisiaj nie, bo dziewczyny są chore, wiec jestem sam. Nie mam też ulotek, bo po co? Jak są młodzi, którzy chcą ze mną wystartować w sztafecie i się nie wstydzą, to ja się cieszę. Chcę pokazywać, że można być ciągle w rodzinie biegaczy, niezależnie od obowiązków. I ludzie to doceniają. Nie przyjeżdżam tu, niezależnie od tego, czy trwa kampania czy nie, z żadnymi emblematami i swoimi wizerunkami. Bieganie to jest bieganie. Staram się je godzić z obowiązkami. Choć, wiadomo, jak człowiek był kiedyś silniejszy, to jest to wkurzające, kiedy się przegrywa albo biegnie kiepski czas. Dzisiaj w sztafecie Monika była lepsza ode mnie i to na obu pętlach.

Ale to Panu przypadł zaszczyt dokończenia biegu. Jakie to uczucie przeciąć taśmę na mecie i zwyciężyć?

Niesamowite! Rzadko mi się zdarzało wygrywać, bo udawało mi się być w pierwszej dziesiątce. To niesamowite uczucie, ale też nerwy. Bo kiedy się wybiega na swoją zmianę jako pierwszy i trzeba to dowieźć do mety, to jest poczucie, że nie wolno zawieść drużyny.

Tak, jak w polityce?

Dokładnie. Ja staram się traktować politykę podobnie do sportu, czyli przede wszystkim grać fair. Nie fauluję, staram się opanować język. Mój cel to być lepszym a nie pokazywać błędy rywali. W polityce nie warto iść na skróty, tak jak w bieganiu. Bo wtedy nie rywalizuje się fair. Dużo zyskałem dzięki bieganiu, nauczyło mnie przede wszystkim szacunku do rywali.

Rozmawiała Kasia Marondel

Viewing all 237 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>